Moi Drodzy,
Serdecznie zapraszam pod nowy adres bloga: www.beautycomplex.net
Mam nadzieję, że nowa odsłona przypadnie Wam do gustu :)
wtorek, 1 sierpnia 2017
piątek, 7 lipca 2017
Nowa seria - Marki Premium
Zaczynając pisać tego bloga zastanawiałam się co mogę wnieść nowego do świata blogów o kosmetykach. Oprócz testowania produktów dostępnych w sklepach stacjonarnych chciałam również Wam przedstawiać kosmetyki przeznaczone do gabinetów kosmetycznych oraz przekazać trochę wiedzy na temat składnikow aktywnych zawartych w kosmetykach. I tak powistała seria 'Natura w kosmetykach", która rozpoczęła się wpisami o oleju konopnym oraz o kosmetykach które go zawierają. Jeżeli nie czytałyście - zapraszam: (link)
Kolejnym pomysłem na jaki wpadłam były opisy produktów marek wysoko-półkowych. Szperając w internecie bardzo trudno było mi się natknąć na opisy/recenzje produktów tych właśnie marek. Dlatego dziś przedstawiam Wam serią Marki Premium. Pierwszy pod lupę poszedł tusz do rzęs firmy Dior - Diorshow Blackout. Jeżeli jesteście ciekawe jak się sprawdził - zapraszam do dalszego czytania.
Może zaczniemy od opakowania - proste bez żadnych och, ach.... Jest ok, ale wg. mnie mogłoby być bardziej eleganckie/wysokopółkowe. Mascara wg. producenta powinna: perfekcyjnie rozdzielać i podkręcać rzęsy. "Innowacyjna konsystencja liftingująca pokrywa rzęsy od nasady po końcówki i gwarantuje długotrwały i porywający efekt. Wzbogacony nektarem z jedwabiu i koktajlem z substancji odżywczych posiada szczególne właściwości pielęgnujące."Czy rzeczywiście mascara spełnia te warunki?
Kolejnym pomysłem na jaki wpadłam były opisy produktów marek wysoko-półkowych. Szperając w internecie bardzo trudno było mi się natknąć na opisy/recenzje produktów tych właśnie marek. Dlatego dziś przedstawiam Wam serią Marki Premium. Pierwszy pod lupę poszedł tusz do rzęs firmy Dior - Diorshow Blackout. Jeżeli jesteście ciekawe jak się sprawdził - zapraszam do dalszego czytania.
Może zaczniemy od opakowania - proste bez żadnych och, ach.... Jest ok, ale wg. mnie mogłoby być bardziej eleganckie/wysokopółkowe. Mascara wg. producenta powinna: perfekcyjnie rozdzielać i podkręcać rzęsy. "Innowacyjna konsystencja liftingująca pokrywa rzęsy od nasady po końcówki i gwarantuje długotrwały i porywający efekt. Wzbogacony nektarem z jedwabiu i koktajlem z substancji odżywczych posiada szczególne właściwości pielęgnujące."Czy rzeczywiście mascara spełnia te warunki?
Pierwszą rzeczą i niestety na wielki minus jest to, że skleja rzęsy. Tusz szybko zastyga, a po około połowie dnia tworzy efekt pandy i się kruszy. Ciężko mi było również nałożyć 2 warstwy - rzęsy sterczały, były sztywne i nie dały się podkręcić. Nie zauważyłam również pogrubienia ani wydłużenia. Przy malowaniu u nasady odciska się tusz odbija sie na powiece ruchomej (bynajmniej nie jest to brak umiejętności tuszowania rzęs). Szczoteczka jest rzadka i przyjazna w nakładaniu produktu. Tusz miał być wodoodporny - niestety nie jest.
Jednym słowem jeden wielki zawód. Kupując mascarę za 155 zł oczekiwałam czegoś więcej. Niestety tusze drogeryjne, kupione np. w promocji za 25 zł sprawdzają się dużo lepiej. Nie polecam.
Używałyście tą mascarę? co sądzicie?
Używałyście tą mascarę? co sądzicie?
poniedziałek, 3 lipca 2017
Wspomnień czar.... stylizacja wykonywana na Mistrzostwach Makijażu
Od kiedy hybrydy pojawiały się na rynku bardzo rzadko maluję już zwykłymi lakierami. Przeglądając stare zdjęcia natknęłam się na tą stylizację. Jest ona dla mnie wyjątkowa, gdyż wykonywana podczas Mistrzostw makijażu Esthetic Show 3 lata temu. Mimo, że mój wkład ograniczył się tylko do wykonania na modelce prostego manicure (tak, aby całość nie była zbyt przesadzona i dobrze komponowała się z tematem konkursu) był to dla mnie wyjątkowy dzień, gdyż moja przyjaciółka zdobyła pierwsze miejsce w tym konkursie :)
Dodam, że manicure został wykonany na naturalnych paznokciach. Lakiery, których używałam są firmy Kabos Cosmetics.
Jak Wam się podoba? :)
wtorek, 27 czerwca 2017
Krem z retinolem Mincer Pharma - czy rzeczywiście spełnia obietnice producenta?
Dobranie dobrego kremu pod oczy dla mnie graniczy z cudem. Użyłam już wiele tego typu produktów różnych marek, o różnych konsystencjach,
dla różnego przedziału wiekowego i niestety nic mnie nie zauroczyło aż
tak, żeby kupić następne opakowanie. Bliski tego osiągnięcia był
krem z Organique, jednak postanowiłam szukać dalej i wreszcie znaleźć
ten jeden, jedyny, z którym się już nie rozstanę :) i tak trafił do mnie
krem Mincer Pharma. Jeżeli chcecie wiedzieć jak się sprawdził -
zapraszam do dalszego czytania.
Firmę Mincer znam jeszcze z czasów szkoły podstawowej - moja mama używała kremu do twarzy tej firmy. Kierując się dobrym skojarzeniem kremik wpadł w moje łapki. Opakowanie wykonane z plastiku jest wygodne w użyciu. Tubka
zakończona dziubkiem dozuję taką ilość preparatu jaką wyciśniemy. Nic
się nie rozlewa na boki, opakowanie jest również szczelne. Na pierwszy
rzut oka tubka jest dość mała, ale krem jest wydajny. Wystarczy na ponad
miesiąc stosowania 2 razy dziennie. Konsystencja półtłusta, dobrze się
wchłania, pozostawiając delikatny film na skórze, który po ok 30 min
wchłania się całkowicie. Krem nie
powoduje świecenia się okolicy pod oczami. Skóra wygląda na natłuszczoną
i nawilżoną. Podkład i korektor dobrze się nakładają, nie rolują, nie
ważą (aplikowałam po ok 5 min od nałożenia).
Krem przeznaczony jest do cery suchej w wieku 30-35 lat z oznakami
starzenia się skóry, workami i cieniami pod oczami, zmarszczkami. Wg
producenta krem przyspiesza regenerację skóry, odmładza i odżywia dzięki
zawartym w nim koenzymie Q10, retinolu, wit C i aktywnym tlenie. Wyciąg
ze świetlika i lukrecji ma koić i przeciwdziałać pojawianiu się worków i
sińców. Dodatkowo krem zawiera retinol, kwas hialuronowy i wyciąg z
awokado. Niestety wspomniany retionol, wit C oraz koenzym Q10 znajdują
się na samym końcu składu.
Moja okolica oczu na całe szczęście nie posiada zasinień, lecz
niestety jako posiadaczka skóry bardzo suchej już mam widoczne
zmarszczki mimiczne. Od kremu oczekuję zatem nie tylko nawilżenia, ale i
spłycenia ich choć trochę. Po około miesiącu stosowania rano i na
wieczór mogę potwierdzić zapewnienia producenta o nawilżeniu i
natłuszczeniu skóry. Niestety jednak nie zauważyłam spłycenia, zniwelowania zmarszczek mimicznych, czy ujędrnienia skóry w tej okolicy.
Jeżeli szukacie niedrogiego kremu (ok. 15-20 zł za 15 ml), który ma
tylko nawilżać możecie w niego zainwestować. Mnie niestety w sobie nie
rozkochał, oczywiście zużyję go do końca, ale na pewno nie kupię
następnego opakowania.
Stosowałyście produkty tej firmy? Może macie coś godnego polecenia?
piątek, 23 czerwca 2017
Dermokosmetyki NovaClear Atopis - co o nich sądze po 3 tygodniach stosowania?
Pod koniec maja otrzymałam paczkę z dwoma produktami firmy NovaClear Atopis. W przesyłce znalazły się dermokometyki: balsam do ciała i
żel do mycia ciała i twarzy. Rzadko używam dermokosmetyków,
dlatego byłam bardzo zadowolona i ciekawa tych produktów. Po ponad 3
tygodniach regularnego stosowania przyszedł czas na recenzję :)
Balsamu do ciała używałam razem z żelem do mycia. Według mnie ten
duet bardzo dobrze się sprawdza. Moja skóra bardzo dobrze reagowała na
balsam, który ją nawilżał i wygładzał. Efekty były odczuwalne na skórze
długo po aplikacji, nawet pod koniec następnego dnia. Opakowanie jest
takie samo jak w przypadku żeli, jednak ze względu na konsystencję
balsamu nie wylewa się zaraz po otwarciu tubki. Produkt tak jak żel jest
bezwonny, co jest wielkim atutem. Niestety przy aplikacji bardzo się
"marze" tzn. podczas rozsmarowywania powstają białe smugi, których wtarcie
zajmuje trochę czasu, szczególnie jeżeli zaaplikujemy zbyt dużo balsamu.Produkt bardzo dobrze się wchłania, nie pozostawia lepkiej warstwy na skórze, nie topi się podczas upałów.
Może najpierw kilka słów o produktach. Kosmetyki NocaClear Atopis
przeznaczone są do skóry atopowej, wrażliwej i suchej. Nie powodują
podrażnień, maja naturalne pH, są pozbawione drażniących substancji
chemicznych. Według producenta żel do mycia ciała ma za zadanie:
delikatnie myć, uzupełniać niedobór lipidów przez co wpływa na odbudowę
naturalnego płaszcza hydrolipidowego naskórka, odbudowywać naturalny
płaszcz hydrolipidowy naskórka zapewniając skuteczne i długotrwałe
nawilżenie i natłuszczenie skóry. Stosowałam ten produkt 3 tyg na twarz i
ciało zgodnie z zaleceniami. Rzeczywiście produkt nie przesusza, jest
delikatny, nie powoduje uczucia suchości skóry. Nawet, gdy czasem z
różnych przyczyn nie nałożyłam kremu na noc, rano skóra twarzy była w
dobrej kondycji. Dodatkowym atutem jest brak zapachu. Konsystencja żelu
jest podobna do kiślu.
Do 2 rzeczy mogę się przyczepić mieć zastrzeżenia:
- opakowanie kosmetyku, a dokładniej dozownik - niestety zaraz po otwarciu opakowania żel wylewa się gdzie popadnie
- skład kosmetyku: mamy tutaj tylko 2 składniki aktywne. Nie jestem
osobą, która zwraca uwagę na 100% naturalny skład, ale osobom, które to
robią produkt może nie przypaść do gustu.
Oba produkty są bardzo przyjemne w stosowaniu mimo paru wad. Niestety jedną, ważną pewnie dla dużej ilości z Was będzie skład. Generalnie
jest chemiczny, ma w sobie tylko 2 składniki aktywne: olej z pestek
konopii i ekstrakt z lukrecji (gdzieś na szarym końcu). Ale przyjrzyjmy
się mu bliżej:
- Aqua - woda
- Paraffinum Liquidum - olej parafinowy. Jest to substancja pochodzenia chemicznego - otrzymywana z ropy naftowej.Tworzy tłusty film, powodując zatykanie porów, przez co skóra
pozostaje bez dostępu tlenu. W kosmetyce naturalnej w miejsce parafiny
stosowane są oleje: migdałowy, avokado, i inne. Raczej składnik
niepolecany.
- Cetearyl Alcohol - alkohol cetylowy, używany jako emulgator. Nie ma negatywnego wpływu na skórę
- Glyceryl Stearate - otrzymywany z tłoczenia olejku kokosowego,
słonecznikowego. Jest emulgatorem, nie ma negatywnego wpływu na skórę
- Glycerin - gliceryna. O tym chyba nie trzeba pisać :) są zwolennicy i przeciwnicy.
- Cannabis Sativa Seed Oil - olej z pestek konopi. O konopi pisałam już na blogu: zapraszam tu: (link)
- Laureth-9 - Alkohol laurylowy. Umożliwia powstanie emulsji
- Propylene Glycol - glikol propylenowy. Substancja pochodzenia chemicznego - otrzymywana z ropy naftowej. Może wywoływać alergie, w wysokim stężeniu działa podrażniająco na skórę.
- Ceteareth-20 - kolejny emulgator......
- Glycyrrhiza Glabra Rhizome/Root Extract - ekstrakt z korzenia
lukrecji - łagodzi podrażnienia, przyśpiesza gojenie, zmniejsza
zaczerwienienia, regeneruje, rozjaśnia
Allantoin - alantoina - działa łagodząco
- Caprylyl Glycol - glikol karylowy. Substancja zapobiegająca wysychaniu kosmetyku
- Sodium Hydroxide - wodorotlenek sodu - regulator pH. Dozwolony, ale w ograniczonym stężeniu
- Carbomer - karbomer zagęstnik
- Lactic Acid - kwas mlekowy. Kwas mlekowy stosowany jest głównie w balsamach do pielęgnacji skóry suchej, przesuszonej, a w wyższych stężeniach np. do zrogowaciałej skóry stóp.
- Disodium EDTA - konserwant. Jak już pisałam nie raz na blogu -
składnik niezalecany do stosowania przez kobiety w ciąży, Phenoxyethanol
i Ethylhexylglycerin - konserwant.
I teraz nie wiem co napisać..... Po analizie składu balsamu
odechciało mi się analizy składu żelu :) Nie tak wyobrażałam sobie
dermokosemetyki dla osób wrażliwych. Generalnie nie mam nic przeciwko
stosowania chemii w kosmetyce, o ile nie jest szkodliwa. Oba produkty
polubiły się z moją skórą, ale nie wiem, czy tak samo by było w
przypadku osób wrażliwych, alergicznych lub z atopowym zapaleniem skóry.
Żel kosztuje - 18,60 zł za 200 ml, a balsam - 22 zł również za 200
ml. Wydaje mi się, że w takiej kwocie lub dokładając niewiele można
kupić produkty o lepszym składzie. Produkty zużyję do końca,
gdyż nie wywołują u mnie podrażnień, ale po zagłębieniu się w skład na
pewno nie kupię ich ponownie.
sobota, 17 czerwca 2017
Rimmel Fresher skin - czy rzeczywiście skóra po tym podkładzie jest fresh?
Na tegoroczną promocję w Rossmanie szłam z mniejszą lista zakupów
niż zazwyczaj. Ale na jej pierwszym miejscu był podkład Rimmel Fresher
Skin, który chciałam kupić po dobrej recenzji jednej z youtuberek, którą
oglądam już od ponad 3 lat. Ma taką samą, suchą skórę jak ja, więc dla mnie powinien być to strzał w dziesiątkę. Miałam również nadzieję na odnalezienie tańszego zamiennika mojego ulubionego face and body z
firmy MAC. Jeżeli jesteście ciekawe mojej opinii - zapraszam do dalszego
czytania.
Tyle mam myśli na temat tego produktu, że nie wiem od czego zacząć.
Pierwsze rażąca dla mnie rzecz - opakowanie. Niby słoiczek wykonany
z dobrej jakości szkła, na pewno nie pęknie przy pierwszym lepszym
puknięciu, ale słoiczek....... i co dzień wkładanie palca/szpatułki.....
no nie wiem. Pompka byłaby dużo lepsza, bardziej higieniczna i wygodna w
użyciu. Ale nie można się zniechęcać tylko przez jedno, małe
nieudogodnienie. Po przyjściu do domu z radością przystąpiłam do testów.
I było coraz gorzej......W przeciągu tygodnia nakładałam podkład w 9
różnych kombinacjach:
- na 3 różne kremy, o różnej konsystencji, z różnej półki cenowej
- 3 sposobami: palcami, pędzlem do podkładu (Hakuro) i Glam Spong'em 2.
Obojętnie na jaki krem bym nie nakładała aplikacja palcem nie zdała
egzaminu. Powstają smugi, podkład jakby się oddziela od skóry, nie można
równomiernie go zaaplikować. Pędzel - to samo. Najpierw rozcierałam,
potem próbowałam wklepać, żeby wyrównać nałożoną warstwę. Niestety....
podkład brzydko osadza się w załamaniach skóry i przy nosie. Nie chce
nawet myśleć,co by było, gdybym miała suche skórki na twarzy!
Najlepiej wypadł glam sponge, ale w tym przypadku musiałam nakładać
podkład dwukrotnie. Miałam wrażenie, że całą pierwszą warstwę wchłoną
aplikator. Niestety i w tym przypadku przy nosie
i załamaniach skóry podkład brzydko się osadził. Po przypudrowaniu
(obojętnie jakbym nie nakładała) i dotknięciu palcem twarzy pojawiała
się dziura/smuga, w zależności od siły nacisku.
Próbowałam nałożyć jeszcze na bazę pod podkład (mam z Paese), ale się rolował :( Klapa totalna :(
Efekt jaki daje jest delikatny i tu trzeba przyznać, że opis
producenta zgadza się z rzeczywistością. Na pewno nie sprawdzi się u
osób szukających mocnego krycia. Konsystencja jest mokra, lekko
żelowo-kremowa. Zapach przypominający Rimmel Wake me up. Nie nachalny,
delikatny, przyjemny dla nosa.
Ogólny werdykt? Nie, nie i jeszcze raz nie!
Liczyłam się z tym, że podkład ma małe krycie i właśnie takiego
produktu szukam. Ale nie mogę za każdym razem zastanawiać się, czy mój
podkład polubi się z kremem, którego obecnie użyję, czy nie pozostawi
smug i jak wygląda na twarzy. Po Rimmel Wake me up,który sprawdził się
bardzo dobrze jest to moje wielkie rozczarowanie. Dobrze, że kupiłam go w
promocji.
Dajcie znać, czy miałyście ten podkład i jak się u Was sprawdził.
Pozdrawiam
poniedziałek, 12 czerwca 2017
Mój pierwszy raz z firmą Tołpa. Recenzja płynu micelarnego
Pomimo, iż mam już swojego ulubieńca w kategorii płyny micelarne (o którym możecie przeczytać tutaj) skusiłam się na wypróbowanie kosmetyku od firmy Tołpa, gdyż nigdy nie używałam kosmetyków tej firmy. Czy mnie zachwycił? Jak się sprawdził? Jeżeli jesteście ciekawe - zapraszam do lektury.
Według producenta produkt ma za zadanie usuwać makijaż i zanieczyszczenia. Jest delikatny i ma fizjologiczne pH, dzięki czemu można go używać również do demakijażu oczu. Łagodzi podrażnienia i zaczerwienienia. Pozostawia uczucie komfortu. Opis krótki aczkolwiek zwięzły i na temat. Czy rzeczywiście spełnia oczekiwania?
Według producenta produkt ma za zadanie usuwać makijaż i zanieczyszczenia. Jest delikatny i ma fizjologiczne pH, dzięki czemu można go używać również do demakijażu oczu. Łagodzi podrażnienia i zaczerwienienia. Pozostawia uczucie komfortu. Opis krótki aczkolwiek zwięzły i na temat. Czy rzeczywiście spełnia oczekiwania?
Demakijaż rozpoczynałam on aplikacji produktu na płatek kosmetyczny i przyłożenie go do oka. Mimo, iż nie noszę ciężkiego makijażu oczu (tylko tusz do rzęs, czasami delikatny cień + kreska czarną kredką) płyn miał problem z rozpuszczeniem tuszu. Na jedno oko musiałam zużyć kilka płatków, a po dokładnym usunięciu makijażu oczy były dość wymęczone tarciem (tylko przyłożenie płatka nie wystarczało). Dodatkowo po okiem tworzyła się panda z resztek mascary, co oznaczało dodatkowe tarcie tej wrażliwej okolicy. Podczas testowania płynu używałam kilku różnych tuszy, żeby sprawdzić, czy tak jest w każdym przypadku i niestety tak. Płyn nie radził sobie z żadnym tuszem: Maybelline Lash Sensational, Bourjouis Twist me up i Lancome Grandiose. Należy również uważać przy aplikacji na płatek - przy zbyt dużej ilości produkt może dostać się do oka i jest to mało przyjemne. Bardzo dobrze się za to sprawdził to oczyszczania skóry z podkładu po zmyciu olejkiem. Skóra nie była podrażniona, ściągnięta tylko przyjemnie nawilżona i gotowa do aplikacji kremu :) pytanie ile jest w tym zasługi tego płynu, a ile olejku, którym wówczas zmywałam twarz? Nie będę miała okazji się przekonać, gdyż buteleczkę wykończyłam, a więcej go nie kupię. Dodam tylko, iż produkt otrzymał nagrodę miesięcznika InStyle. Jak mam być szczera nie wiem za co......
Używałyście płynu tego lub innego płynu do demakijażu Tołpy? Jakie są Wasze opinie?
Używałyście płynu tego lub innego płynu do demakijażu Tołpy? Jakie są Wasze opinie?
środa, 7 czerwca 2017
Jeunesse Cosmetics - kosmetyki z solą z Morza Martwego pod lupą - czy warto?
Witam serdecznie :)
Dziś chciałam przedstawić Wam 3 produkty mało znanej firmy w Polsce Jeunesse Cosmetics. Przez ostatnie kilka miesięcy miałam możliwość ich testowania i mimo, iż są dostępne za granicą lub w sklepach internetowych pomyślałam, że moja opinia może się Wam przydać, jeżeli kiedyś traficie na te kosmetyki w sieci lub sklepie. Tym bardziej, że nie należą do najtańszych.....
Na początek trochę o firmie. Kosmetyki Jeunesse są produkowane w Izraelu i opierają się na składnikach aktywnych pochodzących z Morza Martwego. Produkty, których używałam w ostatnim czasie pochodzą z serii Czas SPA. Linia ta ma zadbać nie tylko o naszą skórę poprzez bogactwo składników aktywnych, ale również i zmysły i samopoczucie poprzez swoje kompozycje zapachowe.
To po kolei:
Ochronny krem do stóp:
Producent deklaruje, że naturalne składniki z Morza Martwego wygładzają i zmiękczają skórę stóp. Polecany do skóry suchej, pękającej, zmęczonej. Moja opinia będzie trochę dłuższa :)
Krem zapakowany jest w białą tubkę, z której bardzo dobrze wyciska się odpowiednią ilość kremu. W mojej ocenie opakowanie jest zwyczajnie, nie zachwyca, ale i nie razi. Ładnie wygląda na stoliku przy łóżku :)
Dziś chciałam przedstawić Wam 3 produkty mało znanej firmy w Polsce Jeunesse Cosmetics. Przez ostatnie kilka miesięcy miałam możliwość ich testowania i mimo, iż są dostępne za granicą lub w sklepach internetowych pomyślałam, że moja opinia może się Wam przydać, jeżeli kiedyś traficie na te kosmetyki w sieci lub sklepie. Tym bardziej, że nie należą do najtańszych.....
Na początek trochę o firmie. Kosmetyki Jeunesse są produkowane w Izraelu i opierają się na składnikach aktywnych pochodzących z Morza Martwego. Produkty, których używałam w ostatnim czasie pochodzą z serii Czas SPA. Linia ta ma zadbać nie tylko o naszą skórę poprzez bogactwo składników aktywnych, ale również i zmysły i samopoczucie poprzez swoje kompozycje zapachowe.
To po kolei:
Ochronny krem do stóp:
Producent deklaruje, że naturalne składniki z Morza Martwego wygładzają i zmiękczają skórę stóp. Polecany do skóry suchej, pękającej, zmęczonej. Moja opinia będzie trochę dłuższa :)
Krem zapakowany jest w białą tubkę, z której bardzo dobrze wyciska się odpowiednią ilość kremu. W mojej ocenie opakowanie jest zwyczajnie, nie zachwyca, ale i nie razi. Ładnie wygląda na stoliku przy łóżku :)
Krem jest dość gęsty, od razu można wyczuć, że zawarta jest w nim gliceryna. Nie jest tłusty, ale również nie jest bardzo lekki - jego całkowite wchłonięcie zabiera trochę czasu, więc polecam smarować tuż przed snem. Przyjemnie się rozprowadza na skórze, nie lepi do pościeli, aczkolwiek jeżeli po aplikacji chcemy założyć skarpetki lub chodzić w kapciach po domu musimy odczekać ok 20-30 min do całkowitego wchłonięcia. Czego nie da się przeoczyć to zapach kremu. Waniliowo kokosowy jest bardzo dobrze wyczuwalny podczas aplikacji i utrzymuje się dość długi po niej. Jeżeli nie mamy zamienników to na dłuższą metę może być nużący, a nawet męczący (chyba że ktoś jest wielkim fanem kokosa i wanilii :)) Przy regularnym stosowaniu widzimy poprawę w nawilżeniu skóry - znikają białe, suche miejsca, a pięty rzeczywiście stają się miękkie.
Skład niestety nie powala na kolana, Jak mam być szczera to za taką cenę (ok. 45 zł) spodziewałam się czegoś lepszego. Gliceryna znajduje się na 2 miejscu zaraz po wodzie. Dość wysoko, ponieważ na 5 i 6 miejscu znajduje się olej ze słodkich migdałów i wosk pszczeli. Dalej już chemia, chemia, chemia, aż w połowie składu znajdujemy wyciąg z nasion kasztanowca, masło shea, ekstrakt z arniki i tak długo wyczekiwaną przeze mnie sól z Morza Martwego.
Reasumując: krem może i spełnia zapewnienia producenta, ale według mnie za niższą cenę możemy kupić taki sam lub nawet lepszy produkt. Dla mnie również minusem jest zbyt długi czas wchłonięcia kosmetyku i jego uciążliwy zapach. Osoby wrażliwe może przyprawić nawet o ból głowy. Nie polecam. Jeżeli szukacie fajnego kremu do stóp polecam mój wpis z zeszłej wiosny o kremie Podologic (link).
Drugim produktem, którego ostatnio używałam jest sól do kąpieli. O niej króciutko. Aromatyczna sól do kąpieli zawiera minerały z Morza Martwego, zapach ma relaksować i działać antystresowo. W opakowaniu możemy wyczuć przyjemny, lawendowy zapach, który niestety po wsypaniu produktu do wanny zanika. Nie zauważyłam żadnego większego nawilżenia bądź zmiękczenia skóry podczas jej stosowania, więc w obecnej chwili używam jej do moczenia stóp przed pedicure. Opakowanie 600g kosztuje ok. 50-60zł.
Last but not least - Lawendowy, nawilżający balsam do ciała. Jest z tej samej linii zapachowej co sól do stóp, jednak od razu można powiedzieć, że zapach jest bardziej intensywny. Lawendę czuć na naszym ciele przez cały dzień, więc jeżeli ktoś nie lubi zapachu balsamu na sobie to nie polecam. Balsam znajduje się w opakowaniu 250 ml z pompką. Nie muszę Wam chyba wspominać jak bardzo lubię takie opakowania :) Mimo, iż pompka jest w kolorze złota, za którym za bardzo nie przepadam, buteleczka bardzo ładnie prezentuje się w łazience, w mojej opinii, właśnie przez ten mały akcent.
Balsam pozostawia na skórze film, który nie jest wyczuwalny jakieś 10 min po aplikacji. Jeżeli więc jesteście z tych, co nie lubią czekać na wchłonięcie - nie będziecie zadowolone. Nawilżenie jakie nam daje czujemy przez następną dobę, więc to jest duży plus. Kosmetyk nie roluje się w przypadku aplikacji zbyt dużej ilości produktu, nie spływa a w ciepłe dni.
W mojej opinii nie jest to zły produkt, ale nie zachwycił mnie. Dodatkowym minusem jest fakt że kosztuje $18 (ok. 70 zł). Jeżeli ktoś ma chęć kupić balsam za taką kwotę - proszę bardzo, ale wydaje mi się, że za połowę tej ceny jesteśmy w stanie kupić lepszy produkt.
Ode mnie na dziś to tyle. Jeżeli spotkałyście się kiedyś z tą firmą i znacie ich produkty dajcie znać co sądzicie.
http://www.jeunesse-cosmetics.com/spa-time/42-spa-time-hydro-body-cream-jeunesse.html
W mojej opinii nie jest to zły produkt, ale nie zachwycił mnie. Dodatkowym minusem jest fakt że kosztuje $18 (ok. 70 zł). Jeżeli ktoś ma chęć kupić balsam za taką kwotę - proszę bardzo, ale wydaje mi się, że za połowę tej ceny jesteśmy w stanie kupić lepszy produkt.
Ode mnie na dziś to tyle. Jeżeli spotkałyście się kiedyś z tą firmą i znacie ich produkty dajcie znać co sądzicie.
http://www.jeunesse-cosmetics.com/spa-time/42-spa-time-hydro-body-cream-jeunesse.html
środa, 31 maja 2017
Goldwell - profesjonalny szampon do włosów. Czy rzeczywiście taki pro?
Ostatnimi czasy udało mi się przetestować/zużyć trochę szamponów do włosów. Nie wiem dlaczego nie opisywałam ich na bieżąco, ale teraz postaram się to nadrobić :) Zupełnie przypadkowo w moje ręce jakiś czas temu wpadł szampon firmy Goldwell nadający połysk włosom farbowanym. Jeżeli jesteście ciekawe mojej opinii - zapraszam do czytania.
Szampon kupiłam z myślą o mojej mamie, która stale farbuje włosy. Od razu pokusiłam się na profesjonalne opakowanie o pojemności 1200 ml. Przecież szampon fryzjerski nie może być zły? Otóż moja mamę niestety uczulił i dostałam go w spadku.
Szampon ma za zadanie delikatnie oczyszczać skórę głowy, chronić kolor przed blaknięciem dzięki zawartym filtrom UV. Po umyciu włosy maja być promieniste, wygładzone oraz dobrze odżywione i oczyszczone. Z oczyszczeniem skóry głowy i włosów zgadzam się w 100%. Produkty do stylizacji zmywa bardzo dobrze, dodatkowo jest bardzo wydajny i dobrze się pieni. Przy włosach za łopatki stosowałam 2 pompki, po obcięciu - jedną. Po umyciu zawsze czułam, że włosy są świeże i zadbane. Dodatkowo nie przetłuszcza włosów, co dla mnie jest dużym atutem. Minusem jest problem z rozczesaniem, ale odżywka w spray'u zniwelowała ten problem.
Kosmetyk bardzo ładnie pachnie - trochę przypomina gumę balonową. Wydaje mi się, że producent chciał przywołać zapach granatu, którego ekstrakt znajduje się gdzieś w środku składu, ale mi to bardziej przypomina jednak chemiczną gumę. Opakowanie jest tradycyjne - biała butelka z naklejką, która nie zachwyca, ale również nie jest brzydka. Mimo swej prostoty ładnie wygląda na wannie.
Pompka się nie zacina, dobrze dozuje produkt: możemy ją wcisnąć do samego końca jeżeli chcemy więcej kosmetyku lub do połowy przy krótszych włosach.
Jeżeli szukacie szamponu, który dobrze oczyszcza skórę głowy i jednocześnie nie wypłukuje farby z włosów to ten produkt jest dla Was. Można go kupić w 2 pojemnościach: 250 i 1200 ml. Ja za ten większy zapłaciłam w Hebe ok 120 zł. Jednorazowo jest to dość wysoka kwota jak na szampon, jednak w zestawieniu z jego wydajnością zdecydowanie zakup jest opłacalny.
Używałyście produktów marki Goldwell? Jakie są Wasze opinie?
Szampon kupiłam z myślą o mojej mamie, która stale farbuje włosy. Od razu pokusiłam się na profesjonalne opakowanie o pojemności 1200 ml. Przecież szampon fryzjerski nie może być zły? Otóż moja mamę niestety uczulił i dostałam go w spadku.
Szampon ma za zadanie delikatnie oczyszczać skórę głowy, chronić kolor przed blaknięciem dzięki zawartym filtrom UV. Po umyciu włosy maja być promieniste, wygładzone oraz dobrze odżywione i oczyszczone. Z oczyszczeniem skóry głowy i włosów zgadzam się w 100%. Produkty do stylizacji zmywa bardzo dobrze, dodatkowo jest bardzo wydajny i dobrze się pieni. Przy włosach za łopatki stosowałam 2 pompki, po obcięciu - jedną. Po umyciu zawsze czułam, że włosy są świeże i zadbane. Dodatkowo nie przetłuszcza włosów, co dla mnie jest dużym atutem. Minusem jest problem z rozczesaniem, ale odżywka w spray'u zniwelowała ten problem.
Kosmetyk bardzo ładnie pachnie - trochę przypomina gumę balonową. Wydaje mi się, że producent chciał przywołać zapach granatu, którego ekstrakt znajduje się gdzieś w środku składu, ale mi to bardziej przypomina jednak chemiczną gumę. Opakowanie jest tradycyjne - biała butelka z naklejką, która nie zachwyca, ale również nie jest brzydka. Mimo swej prostoty ładnie wygląda na wannie.
Pompka się nie zacina, dobrze dozuje produkt: możemy ją wcisnąć do samego końca jeżeli chcemy więcej kosmetyku lub do połowy przy krótszych włosach.
Jeżeli szukacie szamponu, który dobrze oczyszcza skórę głowy i jednocześnie nie wypłukuje farby z włosów to ten produkt jest dla Was. Można go kupić w 2 pojemnościach: 250 i 1200 ml. Ja za ten większy zapłaciłam w Hebe ok 120 zł. Jednorazowo jest to dość wysoka kwota jak na szampon, jednak w zestawieniu z jego wydajnością zdecydowanie zakup jest opłacalny.
Używałyście produktów marki Goldwell? Jakie są Wasze opinie?
sobota, 20 maja 2017
Pazurki hybrydowe - Cha Cha od Kabos Cosmetics
Słoneczko wreszcie wyjrzało zza chmur, więc czas ożywić nasz manicure. Dziś przychodzę do Was z propozycją fioletowego manicure, który wykonałam w całości produktami firmy Kabos Cosmetics.
Do wykonania stylizacji użyłam:
1. Baza+top z serii Infini
2. Lakier hybrydowy GeLike Cha cha
3. Cleaner
Całość stylizacji wykonujemy tak samo jak manicure hybrydowy:
1. Przygotowanie paznokci (opiłowujemy, spychamy/wycinamy skórki, matowimy płytkę)
2. Odtłuszczamy płytkę paznokcia
3. Nakładamy bazę - w tym konkretnym przypadku z racji tego, iż nakładamy bazę z serii lakiero-żel utwardzamy ją w lampie led/uv 3 min zgodnie z zaleceniami producenta
4. Nakładamy kolor -> utwardzamy w lampie UV - 2 min. Ja mam lampę CCFL i utwardzam 1 min.
5. Całość pokrywamy topem (w tym przypadku baza i top to jeden i ten sam produkt). Utwardzamy 3 min.
6. Przemywamy cleanerem i GOTOWE :) Możemy się cieszyć pięknym manicure przez co najmniej 14 dni :)
Całość stylizacji zajmuje mi ok 45-60 min w zależności ile czasu muszę poświęcić na wstępne przygotowanie paznokci. Oczywiście całość możemy ozdobić wybranym pyłkiem/cyrkoniami/naklejkami, ale ja miałam ochotę tylko na lakier.
Jak Wam się podoba?
Do wykonania stylizacji użyłam:
1. Baza+top z serii Infini
2. Lakier hybrydowy GeLike Cha cha
3. Cleaner
Całość stylizacji wykonujemy tak samo jak manicure hybrydowy:
1. Przygotowanie paznokci (opiłowujemy, spychamy/wycinamy skórki, matowimy płytkę)
2. Odtłuszczamy płytkę paznokcia
3. Nakładamy bazę - w tym konkretnym przypadku z racji tego, iż nakładamy bazę z serii lakiero-żel utwardzamy ją w lampie led/uv 3 min zgodnie z zaleceniami producenta
4. Nakładamy kolor -> utwardzamy w lampie UV - 2 min. Ja mam lampę CCFL i utwardzam 1 min.
5. Całość pokrywamy topem (w tym przypadku baza i top to jeden i ten sam produkt). Utwardzamy 3 min.
6. Przemywamy cleanerem i GOTOWE :) Możemy się cieszyć pięknym manicure przez co najmniej 14 dni :)
Całość stylizacji zajmuje mi ok 45-60 min w zależności ile czasu muszę poświęcić na wstępne przygotowanie paznokci. Oczywiście całość możemy ozdobić wybranym pyłkiem/cyrkoniami/naklejkami, ale ja miałam ochotę tylko na lakier.
Jak Wam się podoba?
środa, 17 maja 2017
Odżywczy olejek New Anna Cosmetics - recenzja
Witajcie,
Lato niestety cały czas nie chce w pełni do nas przyjść, a co się z tym wiąże moja skóra na dłoniach nadal wygląda jak wiór :( może nie jest tak tragicznie jak zimą, ale niestety stale zmagam się z przesuszonymi dłońmi. Będąc na targach Beauty Forum w Warszawie odwiedziłam (jak zwykle) stoisko New Anna Cosmetics. Zaopatrzyłam się nie tylko w nową linię do włosów Retro, ale również w Eliksir do rąk, który miał mi pomóc moim dłoniom. Czy tak się stało? Zapraszam do dalszego czytania.
Wchodząc na stronę producenta znajdziemy skromny opis:
"Naturalne eliksiry do rąk do idealna ochrona, odżywienie i nawilżenie dłoni. Dzięki specjalnie dobranym olejkom i witaminom skóra staje się miękka i gładka."
Może po kolei:
- opakowanie: szklana buteleczka z pipetką pozawala zachować higienę i dozować odpowiednią ilość olejku. Przy tego typu kosmetykach uważam, że jest to dobry pomysł, gdyż przy pompkach dozownik często może nam wycisnąć zbyt dużo produktu, a w tym przypadku używamy tyle ile w danym momencie potrzebujemy
- skład INCI : oliwa z oliwek, olejek z pestek sezamu, olej arganowy, zapach, estrowa forma wit E (nieszkodliwa, występuje w składnikach naturalnych), dalej niestety już substancje chemiczne.
Warto podkreślić, że w olejku znajduje się octan retinylu, który nie powinien być stosowany przez kobiety w ciąży.
- jak go stosuje? W zależności od potrzeb i wolnego czasu :) musimy pamiętać, że jest to olejek, więc nie wchłonie się od razu jak krem do rąk. Gdy mam więcej czasu (ok 40 min olejek potrzebuję na całkowite wchłonięcie się) lub aplikuje bezpośrednio przed snem wyciskam 6-7 kropli i rozsmarowuję na dłoniach mniej więcej 2-3 razy w tygodniu. Oczywiście przy mniej przesuszonych dłoniach ilość produktu można zmniejszyć. Przy 3-4 kroplach olejek całkowicie się wchłonie po ok 10 min.
- moje wrażenia: olejek stosuję od ok miesiąca, aplikując 3-4 razy w tygodniu. Ma bardzo ładny, delikatny zapach, który utrzymuje się całkiem długo na skórze. Niestety w 100% nie daje zadowalających mnie efektów, gdyż dalej się zmagam z przesuszoną skóra. Ale to jest niestety mój indywidualny i ciężki do okiełznania problem. Myślę, że przy skórze normalnej bądź suchej produkt sprawdzi się bardzo dobrze. Oczywiście nie jest to produkt dla osób, które lubią po nałożeniu mieć natychmiast wchłonięty produkt - tutaj potrzebujemy troszkę cierpliwości, ale to normalne przy olejach :)
Wolałabym, aby skład był bardziej naturalny, bez tych substancji na końcu. Aczkolwiek producent nie deklaruje, że jest to 100% olejów w olejku. To tylko taka moja osobista preferencja :)
Olejek kosztuje 11,99 za 30 ml. Myślę, że jest to dobra cena warto go wypróbować. Ja jeszcze będę próbowała go aplikować na stopy wraz ze skarpetkami (żeby nie zatłuścić pościeli). Może znajdę dodatkowe zastosowanie? :) Jak się sprawdzi dam Wam znać.
Lato niestety cały czas nie chce w pełni do nas przyjść, a co się z tym wiąże moja skóra na dłoniach nadal wygląda jak wiór :( może nie jest tak tragicznie jak zimą, ale niestety stale zmagam się z przesuszonymi dłońmi. Będąc na targach Beauty Forum w Warszawie odwiedziłam (jak zwykle) stoisko New Anna Cosmetics. Zaopatrzyłam się nie tylko w nową linię do włosów Retro, ale również w Eliksir do rąk, który miał mi pomóc moim dłoniom. Czy tak się stało? Zapraszam do dalszego czytania.
Wchodząc na stronę producenta znajdziemy skromny opis:
"Naturalne eliksiry do rąk do idealna ochrona, odżywienie i nawilżenie dłoni. Dzięki specjalnie dobranym olejkom i witaminom skóra staje się miękka i gładka."
Może po kolei:
- opakowanie: szklana buteleczka z pipetką pozawala zachować higienę i dozować odpowiednią ilość olejku. Przy tego typu kosmetykach uważam, że jest to dobry pomysł, gdyż przy pompkach dozownik często może nam wycisnąć zbyt dużo produktu, a w tym przypadku używamy tyle ile w danym momencie potrzebujemy
- skład INCI : oliwa z oliwek, olejek z pestek sezamu, olej arganowy, zapach, estrowa forma wit E (nieszkodliwa, występuje w składnikach naturalnych), dalej niestety już substancje chemiczne.
Warto podkreślić, że w olejku znajduje się octan retinylu, który nie powinien być stosowany przez kobiety w ciąży.
- jak go stosuje? W zależności od potrzeb i wolnego czasu :) musimy pamiętać, że jest to olejek, więc nie wchłonie się od razu jak krem do rąk. Gdy mam więcej czasu (ok 40 min olejek potrzebuję na całkowite wchłonięcie się) lub aplikuje bezpośrednio przed snem wyciskam 6-7 kropli i rozsmarowuję na dłoniach mniej więcej 2-3 razy w tygodniu. Oczywiście przy mniej przesuszonych dłoniach ilość produktu można zmniejszyć. Przy 3-4 kroplach olejek całkowicie się wchłonie po ok 10 min.
- moje wrażenia: olejek stosuję od ok miesiąca, aplikując 3-4 razy w tygodniu. Ma bardzo ładny, delikatny zapach, który utrzymuje się całkiem długo na skórze. Niestety w 100% nie daje zadowalających mnie efektów, gdyż dalej się zmagam z przesuszoną skóra. Ale to jest niestety mój indywidualny i ciężki do okiełznania problem. Myślę, że przy skórze normalnej bądź suchej produkt sprawdzi się bardzo dobrze. Oczywiście nie jest to produkt dla osób, które lubią po nałożeniu mieć natychmiast wchłonięty produkt - tutaj potrzebujemy troszkę cierpliwości, ale to normalne przy olejach :)
Wolałabym, aby skład był bardziej naturalny, bez tych substancji na końcu. Aczkolwiek producent nie deklaruje, że jest to 100% olejów w olejku. To tylko taka moja osobista preferencja :)
Olejek kosztuje 11,99 za 30 ml. Myślę, że jest to dobra cena warto go wypróbować. Ja jeszcze będę próbowała go aplikować na stopy wraz ze skarpetkami (żeby nie zatłuścić pościeli). Może znajdę dodatkowe zastosowanie? :) Jak się sprawdzi dam Wam znać.
Co sądzicie o olejkach zamiast kremu do dłoni?
wtorek, 9 maja 2017
Bourjois Twist up the volume - odkrycie, czy niepotrzebne udziwnienie?
Hello,
Dziś przychodzę do Was z recenzją tuszu do rzęs, który w ostatnim czasie udało mi się zużyć i kupiłam już następne opakowanie (tylko inną wersję) na promocji w Rossmannie :) Mam na myśli Bourjois Twist up the volume. Jeżeli chcecie poznać moje zdanie na jej temat zapraszam do lektury :)
Twist up the volume nie jest pierwszym tuszem tej marki,który używałam. Wcześniej na sezon letni kupowałam tusz w kolorze niebieskim, w mniejszym (niż standardowe) opakowaniu. Bardzo sobie go chwaliłam i kupowałam dopóki nie został wycofany. Zachęcona pozytywnymi odczuciami na jednej z promocji sięgnęłam po naszego tytułowego bohatera. Skusiła mnie niestandardowa szczoteczka, a ja lubię nowości i udziwnienia :) Dodam, że jest ona silikonowa, a u mnie tego typu szczoteczki sprawdzają się lepiej niż standardowe. Mechanizm pozwala malować w dwóch pozycjach dla osiągnięcia 2 efektów: wydłużenia i pogrubienia.
Pozycja nr 1: – wydłużenie
Dziś przychodzę do Was z recenzją tuszu do rzęs, który w ostatnim czasie udało mi się zużyć i kupiłam już następne opakowanie (tylko inną wersję) na promocji w Rossmannie :) Mam na myśli Bourjois Twist up the volume. Jeżeli chcecie poznać moje zdanie na jej temat zapraszam do lektury :)
Twist up the volume nie jest pierwszym tuszem tej marki,który używałam. Wcześniej na sezon letni kupowałam tusz w kolorze niebieskim, w mniejszym (niż standardowe) opakowaniu. Bardzo sobie go chwaliłam i kupowałam dopóki nie został wycofany. Zachęcona pozytywnymi odczuciami na jednej z promocji sięgnęłam po naszego tytułowego bohatera. Skusiła mnie niestandardowa szczoteczka, a ja lubię nowości i udziwnienia :) Dodam, że jest ona silikonowa, a u mnie tego typu szczoteczki sprawdzają się lepiej niż standardowe. Mechanizm pozwala malować w dwóch pozycjach dla osiągnięcia 2 efektów: wydłużenia i pogrubienia.
Pozycja nr 1: – wydłużenie
Pozycja nr 2 – pogrubienie
Jestem posiadaczką krótkich rzęs, więc każdy tusz, który na prawdę wydłuża jest dla mnie zbawieniem. Rzeczywiście mascara równomiernie rozprowadza produkt, a rzęsy stają się widoczne. Nie jest to efekt wow i sztucznych rzęs, lecz delikatne wydłużenie i przyciemnienie. Nie są sklejone, nie mają efektu pajęczych nóżek - dodatkowy plus, gdyż dla mnie tego typu efekt jest nienaturalny i nieładny. Tusz nakładałam w różnych wariantach: pozycja nr 1 i 2, lub dwukrotnie w tej samej wersji. Wielkiego efektu pogrubienia niestety nie zauważyłam (był, ale nie taki jakiego się spodziewałam :)). Za to wydłużenie jakie daje jest w mojej ocenie, przy moich rzęsach i budowie oka wystarczające.
Najlepsze efekty uzyskiwałam przy użyciu najpierw pozycji nr 1 potem 2 jak zaleca producent.
Wielką zaleta jest to, iż tusz się nie kruszy, nie tworzy efektu pandy i nie rozmazuje się nawet podczas deszczu (niestety u mnie większość tuszy tak robi). Konsystencja również wg mnie jest dobra - nie za sucha, nie za mokra. Tuszu używałam dzień w dzień (prócz weekendów) przez ok 4,5 m-ca i nic się w jakości nie zmieniło. Cały czas bardzo dobrze się rozprowadzała, nie osypywała.
Mascara bardzo ładnie się zachowuje przy demakijażu. Zmywałam ją płynami micelarnymi, których używałam w tym czasie (Bandi, Tolpa i Garnier). Nie jest konieczne wielokrotne tarcie oczu, zmywa się trochę "na pandę", ale jednym pociągnięciem możemy ten efekt usunąć spod oczu.
Podsumowując: bardzo przyjemny produkt z dobrej cenie (przy promocjach). Cena regularna to ok 50 zł.
Używałyście tego tuszu? co sądzicie? Zapraszam do dyskusji :)
Mascara bardzo ładnie się zachowuje przy demakijażu. Zmywałam ją płynami micelarnymi, których używałam w tym czasie (Bandi, Tolpa i Garnier). Nie jest konieczne wielokrotne tarcie oczu, zmywa się trochę "na pandę", ale jednym pociągnięciem możemy ten efekt usunąć spod oczu.
Podsumowując: bardzo przyjemny produkt z dobrej cenie (przy promocjach). Cena regularna to ok 50 zł.
Używałyście tego tuszu? co sądzicie? Zapraszam do dyskusji :)
czwartek, 4 maja 2017
Moje rozczarowania ostatnich miesięcy
hej,
Dziś przychodzę trochę ponarzekać. Nie wszystkie produkty, które opisuje są dobre, niektóre są średnie, ale te które zamierzam Wam przedstawić niestety nie spełniły oczekiwań. Nawet nie zauważyłam ich działania..... Dobrze, że na przestrzeni kilku miesięcy to tylko 3 rzeczy :) Oczywiście, to że nie sprawdziły się u mnie to nie znaczy, że Was zawiodą. Ale jeżeli macie podobną skórę/włosy do moich - nie spodziewajcie się cudów.
Pierwszym produktem jest czereśniowa maska do włosów Kallos. Zdecydowałam się na nią po przeczytaniu wielu pozytywnych opinii. Skład maski zachęca - nie jest długi, oczywiście nie jest również w pełni naturalny. Jedynym, roślinnym składnikiem aktywnym jest olej z pestek czereśni. Mi to nie przeszkadza, o ile substancje chemiczne zawarte w kosmetykach nie są groźne dla nas i naszego zdrowia. Maska ma za zadanie nawilżać i odżywiać nasze włosy, które po zastosowaniu staną się puszyste i miękkie.
Maska znajduje się w 1 litrowym opakowaniu wykonanym z plastiku. Przeszkadza mi jednak brak pompki, tym bardziej, że maska jest spora, więc zanim ją zużyjemy wiele razy zanurzymy w niej ręce :) chyba, że ktoś nakłada szpatułką. Zapach przypomina chemiczną wiśnię :) coś podobnego do kiedyś znanych gum do żucia Hubba bubba. Utrzymuje się na włosach ok 30 min. po spłukaniu maski, więc nie jest to większy problem dla osób, którym by przeszkadzał. Konsystencja jest budyniowata - przyjemnie się rozprowadza na włosach, nie ścieka.
I teraz najważniejsza kwestia - działanie. Niestety poza ładnym zapachem przez krótki czas po zmyciu nie zauważyłam większego wpływu na moje włosy. Oczekiwałam chociażby nawilżenia moich końcówek, które ostatnio mimo moich podatnych na przetłuszczenie włosów stały się suche. Plusem jaki mogę na siłę napisać jest brak dodatkowego przetłuszczenia jak to mam miejsce przy niektórych nawilżających maskach. Szkoda, bo za niewielkie pieniądze zapowiadała się całkiem porządna maska. Albo ja trafiłam na złą wersję. Może keratynowa lub z algami byłaby lepsza...? Może kiedyś jeszcze się skusze na inną wersję. Narazie muszę wykończyć tę co mam (a jest to trudne :)) plus parę innych które czekają na recenzje :)
Kolejnym produktem, który bardzo mnie zawiódł jest tusz do rzęs Yves Rocher o którym pisałam tu (link). W skrócie tylko dodam, że się kruszy, pozostawia efekt pandy. Za 57 zł (w cenie regularnej) można kupić lepszy produkt. Nie polecam i na pewno do niego nie wrócę
Ostatnim kosmetykiem jest CC Cream z firmy Max Factor. Jest to pierwszy produkt tej firmy na który się skusiłam przy okazji zeszłorocznych zakupów w Rossmanie na promocji -49%. Od razu napiszę, że bardzo się cieszę, iż nie kupiłam go w cenie regularnej, gdyż byłabym okropnie zła. Jestem jak wiecie posiadaczką skóry suchej, bez skłonności do niedoskonałości. Nie potrzebuje zatem wielkiego krycia - kremy CC się u mnie dobrze sprawdzają. Krem na miła konsystencję, sprawia wrażenie lekkiego. Dobrze się rozprowadza nie kawali i nie ściera. Nakładałam go palcami na krem nawilżający. Dlaczego mi się więc nie podoba?
Pierwszą rzeczą jakiej nie da się przeoczyć to zapach - produkt pachnie brudną, zgniłą ścierka do podłogi. Może to tylko mój egzemplarz, jednak skutecznie odstrasza i nie ma się ochoty na dalsze jego używanie. Postanowiłam dać mu jednak szansę i próbowałam go używać w weekendy, wiedząc, że nie będę spotkać się z ludźmi, bo niestety zapach się utrzymywał przez jakiś czas po nałożeniu. Ale tu kolejna przeszkoda..... Krem bardzo oksyduje na kolor różowy. Moja twarz zrobiła się o co najmniej 2-3 tony ciemniejsza i wyglądała jakbym dopiero co wróciła z długiego plażowania i spaliła sobie twarz. Tego było już za wiele. Zaraz po zrobieniu zdjęcia na potrzeby tego posta krem wylądował w koszu na śmieci.
Tak wyglądają moje rozczarowania ostatnich miesięcy. Jeżeli macie jakieś produkty, które się nie sprawdziły piszcie - może dzięki temu uda się uniknąć kilku zawodów. :)
Ostatnim kosmetykiem jest CC Cream z firmy Max Factor. Jest to pierwszy produkt tej firmy na który się skusiłam przy okazji zeszłorocznych zakupów w Rossmanie na promocji -49%. Od razu napiszę, że bardzo się cieszę, iż nie kupiłam go w cenie regularnej, gdyż byłabym okropnie zła. Jestem jak wiecie posiadaczką skóry suchej, bez skłonności do niedoskonałości. Nie potrzebuje zatem wielkiego krycia - kremy CC się u mnie dobrze sprawdzają. Krem na miła konsystencję, sprawia wrażenie lekkiego. Dobrze się rozprowadza nie kawali i nie ściera. Nakładałam go palcami na krem nawilżający. Dlaczego mi się więc nie podoba?
Pierwszą rzeczą jakiej nie da się przeoczyć to zapach - produkt pachnie brudną, zgniłą ścierka do podłogi. Może to tylko mój egzemplarz, jednak skutecznie odstrasza i nie ma się ochoty na dalsze jego używanie. Postanowiłam dać mu jednak szansę i próbowałam go używać w weekendy, wiedząc, że nie będę spotkać się z ludźmi, bo niestety zapach się utrzymywał przez jakiś czas po nałożeniu. Ale tu kolejna przeszkoda..... Krem bardzo oksyduje na kolor różowy. Moja twarz zrobiła się o co najmniej 2-3 tony ciemniejsza i wyglądała jakbym dopiero co wróciła z długiego plażowania i spaliła sobie twarz. Tego było już za wiele. Zaraz po zrobieniu zdjęcia na potrzeby tego posta krem wylądował w koszu na śmieci.
Tak wyglądają moje rozczarowania ostatnich miesięcy. Jeżeli macie jakieś produkty, które się nie sprawdziły piszcie - może dzięki temu uda się uniknąć kilku zawodów. :)
środa, 26 kwietnia 2017
Uszlachetniający olejek do twarzy z olejem arganowym i kwasem hialuronowym - recenzja
Cześć,
Dziś chciałabym Wam przedstawić kolejne odkrycie w mojej pielęgnacji, który na stałe zagości w mojej łazience. Mimo, iż znalazłam już swój żel do mycia twarzy będąc na zakupach w Rossmanie postanowiłam wypróbować coś nowego, innego, coś czego jeszcze nie używałam. Wybór padł na olejek do mycia twarzy Bielendy. Jeżeli jesteście ciekawe mojej opinii - zapraszam do dalszego czytania.
Firmę Bielenda znam i stosuję jej produkty już od wielu lat, lecz te z linii profesjonalnych, przeznaczonych do gabinetów kosmetycznych. Bardzo lubię ich preparaty do zabiegów na ciało jak i maski algowe. Chyba dlatego skusiłam się na ten olejek. Jak wiecie do tej pory używałam żelu do mycia twarzy Yves Rocher (recenzja znajduje się już na blogu - link), jednak w cenie regularnej jest on dość drogi w porównaniu do wydajności produktu. Postanowiłam zatem poszukać jakiegoś tańszego zamiennika. Olejek kupiłam w promocji - 13 zł za 140 ml. Produkty przeznaczony jest do cery suchej, skłonnej do utraty nawilżenia, jędrności i elastyczności. Dzięki składnikom w nim zawartym ma skutecznie rozpuszczać makijaż, oczyszczać skórę z zanieczyszczeń, odświeżać, jednocześnie nie obciążając jej i pozostawiając miękką w dotyku. Czy to, co deklaruje producent jest prawdą?
Olejku używam już około miesiąc czasu i muszę przyznać, że z moją bardzo suchą skórą radzi sobie rewelacyjnie. Buzia po umyciu pozostaje nawilżona, lekko natłuszczona, ale nie lepiąca, a przede wszystkim nie czuję ściągnięcia mimo kontaktu skóry z wodą. Spokojnie mogę nie użyć na noc kremu (jeżeli już nie mam ochoty i czasu na moją rutynową wieczorną pielęgnację) i wiem, że nie będę odczuwała nieprzyjemnej suchości. Dobrze domywa makijaż z twarzy (oczy zmywam płynem micelarnym), a buzia pozostaje gładka i miła w dotyku.
Jak go stosuje?
Najpierw wykonuje wstępny demakijaż oczu i twarzy płynem micelarnym, następnie przechodzę do oczyszczania olejkiem.
Zgodnie z zaleceniem producenta - na zwilżone dłonie pompuję olejek (1 pompka) i rozcieram w dłoniach. Wówczas powstaje lekka, biała emulsja, którą dopiero myję buzię. Całość zmywam wodą i następnie tonizuję skórę - dzięki tej czynności również widzę, że makijaż jest dobrze zmyty.
Opakowanie jest wykonane z miękkiego plastiku, z pompką, która tylko raz na samym początku mi się zacięła, ale już nie mam z nią problemów. Czasem tylko "pluje" produktem na większą odległość, więc musimy być czujne :) Jedynym minusem jaki widzę to wydajność. Byłam przekonana, że produkt w formie olejowej wystarczy na znacznie dłużej. Przy codziennym stosowaniu wystarczy na ok 4-5 tyg. (czyli mniej więcej tyle samo ile żel w Yves Rocher, którego jak mi się wydaje używałam jednorazowo większą ilość).
Jeszcze na koniec dwa słowa o składzie, gdyż jest on dość krótki. Na pierwszym miejscu znajduje się parafina, która wiem, że przeraża wiele z Was. Moim zdaniem produkt, który jest na twarzy kilkanaście sekund nie spowoduje zapchania, nawet z parafiną na początku składu :) dodatkowo znajdziemy również olej sojowy, arganowy, palmowy oraz kwas hialuronowy. Przeglądając blogi innych dziewczyn, które opisywały ten produkt zauważyłam, że skład został ograniczony - jest mniej rodzajów olejów, ale i mniej chemii. Dla mnie zmiana na plus.
Stosowałyście ten olejek? Jakie są Wasze opinie? A może polecanie inny dobry produkty do mycia twarzy?
środa, 19 kwietnia 2017
Recenzja kremu do rak Lirene i balsamu Kabos Cosmetics
Okres jesienno-zimowy jest dla skóry moich dłoni bardzo ciężki. Poza nadmierną suchością rąk doskwiera mi także bardzo bolesne pękanie skóry. Ale nie ma co narzekać - jest to dobry pretekst do próbowania nowych kremów i balsamów do rąk :) Na pękające miejsca znalazłam produkty, które się super sprawdzają - pisałam o nich w poprzednim poście (link), a dziś chciałabym Wam przedstawić 2 kremy, których ostatnio używałam. Możecie je stosować przez cały rok, nie są to produkty przeznaczone do pielęgnacji stricte zimowej. Więc jeżeli jesteście zainteresowane zapraszam do dalszego czytania.
Lirene - krem dla zniszczonych dłoni
Krem ten dostałam od mojej koleżanki z pracy. Przyznam się szczerze: nie stosowałam produktów tej firmy od dobrych kilku lat po zawodzie jaki mnie spotkał z kremem do twarzy, więc podeszłam do niego raczej sceptycznie. Krem ma pielęgnować spierzchniętą i zniszczoną skórę dłoni, szybko łagodzić uczucie pieczenia i szorstkości, czyli coś w sam raz dla mnie w okresie zimowym. W składzie na pierwszych miejscach znajdują się: woda, masło shea, stearynian glicerolu (emulgator dzięki któremu łączy się faza wodna z tłustą kosmetyku), gliceryna i olej mineralny. Potem zaczyna się długa lista chemii.... Wszystkie te produkty (oczywiście prócz wody) wskazywałyby, na to, iż krem jest bardzo tłusty. A jednak nic bardziej mylnego. Preparat jest bardziej "wodny", dobrze się wchłania, zostawia na skórze delikatny film, który chroni przed utratą wody z naskórka. Oczywiście po kontakcie z wodą efekt znika i należy się nasmarować ponownie.
Zaletą również jest niewielkie opakowanie (70ml), które z łatwością zmieści się nawet do małej torebki. Na temat tubki nie będę się rozpisywać - wszystko widoczne jest na zdjęciu. Prosta, zwykła tubka :)
Wspomnę jeszcze tylko krótko o zapachu - w kremie nie użyto wiele substancji zapachowych, dlatego zapach może jednym się podobać innym nie. Mi przypomina proste kremy z lat 90, nie odrzuca, ale też nie powala na kolana. Prawie pod koniec składu znajduje się Limonen, który nadaje bardzo lekkiego cytrusowego zapachu i Linalol, który w kosmetykach ma imitować zapach konwalii. Wg mnie konwalii w tym kremie nie czuć, ale UWAGA - linalol może powodować uczulenie.
Reasumując: krem jest wart swojej ceny (ok 8 zł). Spodoba się osobom zmagającym się z szorstkością dłoni, jednak mnie nie powalił na kolana. Ale to jest pewnie efekt ponad przeciętnej suchości. Z czystym sumieniem mogę go polecić i jeżeli nie znajdę niczego lepszego (w 100% eliminującego moje suche obszary) na pewno go kupię ponownie, chociaż żeby był w torebce :)
Balsam do rąk i ciała - Kabos Cosmetics
Trudno mi powiedzieć, które opakowanie tego produktu już używam. Chyba 4 lub 5 :) Balsam ma bardzo lekka konsystencję, szybko się wchłania, nie pozostawia lepkiej warstwy na dłoniach. W opisie producenta możemy przeczytać, że zapewnia optymalne nawilżenie, chroni skórę przed wysuszeniem, nadaje gładkość i elastyczność. W przypadku ciała jak najbardziej się z tym zgadzam, lecz do mojej skóry dłoni w okresie jesienno - zimowym używam tego kremu jako uzupełnienie pielęgnacji, gdyż potrzebuję dodatkowo ją natłuszczać. W lato niczego więcej nie potrzebuję :)
Opakowanie jest z serii moich ulubionych: proste opakowanie + opakowanie z pompką dla zapewnienia odpowiedniego poziomu higieny. Pompka działa bardzo dobrze - nie zacina się, nie blokuje i nie zapycha kremem.
Przyjrzyjmy się składowi: na początku jak zwykle w kosmetykach znajduje się woda. Następnie mamy składniki, które chronią przed odparowywaniem wody z naskórka i służą połączeniu składników zawartych w kremie. Składnikami aktywnymi są: masło shea, ekstrakt z miodu pszczelego, koziego mleka. W skład kremu również wchodzi parafina i gliceryna, ale w konsystencji jest niewyczuwalna.
Produkt dostępny jest w kilku wariantach zapachowych. Moim ulubionym był ten z ogórecznikiem (bardzo świeży zapach) i japońską wiśnią (dla osób lubiących delikatne zapachy), które niestety nie są dostępne już ofercie :( Dlatego tym razem mój wybór padł na zimowy zapach: pomarańcza z chili. Zapach bardzo intensywny, na skórze nie utrzymuje się jednak zbyt długo, co wg. mnie jest jego zaletą, gdyż po paru godzinach miałybyśmy go dość (jak wszystkich intensywnych zapachów w produktach do pielęgnacji). Balsamy maja taki sam skład i działanie, różnią się tylko zapachem także jeżeli byście chciały kiedyś go zakupić nie sugerujcie się tylko tym, który opisuje. Właściwości są takie same - przetestowałam to ;)
Koszt balsamu to 30 zł za buteleczkę 250 ml.
Oba kremy polecam z czystym sumieniem. W zależności od potrzeb sprawdzą się bardzo dobrze. U mnie w torebce gościł krem Lirene, a na biurku w pracy i na szafce nocnej - Kabos.
Dajcie znać, czy używałyście któregoś z tych kremów i co o nich sądzicie
czwartek, 13 kwietnia 2017
Marmurkowe paznokcie
Witam Was serdecznie,
Dziś chciałabym pochwalić się moimi pazurkami, które ostatnio wykonałam. Od jakiegoś czasu ten wzór bardzo chodził mi po głowie i w końcu się skusiłam :)
Wbrew pozorom nie jest trudny do wykonania. Jeżeli jesteście zainteresowane jak go zrobiłam - zapraszam do czytania dalej.
Marmurek krok po kroku:
1. Po przygotowaniu i odtłuszczeniu płytki rozpoczynamy od nałożenia bazy. U mnie baza Harmony Gelish
2. Następnie na wybrane paznokcie nanoszę 2 warstwy czarnego lakieru i utwardzam. Mój kolor to Dark night - z firmy Kabos Cosmetics
3. "Marmurkowe" paznokcie maluję białą hybrydą firmy Mollon. Obie warstwy utwardzam.
4. Na paznokciach pokrytych białym lakierem, przy pomocy cienkiego pędzelka do zdobień i czarnej hybrydy maluję wzór marmurku - taki jaki mi się podoba. U mnie jest on niewielki, ale równie dobrze można namalować więcej czarnych kreseczek.
5. Nie utwardzone linie pokrywamy (tym samym pędzelkiem do zdobień) cleanerem - wówczas nasz wzór zacznie się rozmywać. Jeżeli efekt nas zadowala - utwardzamy.
6. Na koniec na każdy paznokieć nanosimy top (u mnie firmy Artistic), utwardzamy i przemywamy stylizację cleanerem.
Moje pazurki trzymały się 2 tygodnie. Po tym czasie z powodu odrostu musiałam je zdjąć. Firmy, których używałam bardzo dobrze się ze sobą łączą, lakiery się nie ważą, nic nie odpryskuje.
Zachęcam Was do wypróbowania tego wzorku. Bardzo szybko się robi, a efekt jest ciekawy.
Mam nadzieję, że Was zainspirowałam :)
czwartek, 6 kwietnia 2017
Natura w kosmetykach - olej konopny. Recenzja kremu do twarzy India Cosmetics
hej,
Jakiś czas temu rozpoczęłam na blogu nową serią - Natura w kosmetykach. Opisałam w niej olej konopny oraz kilka produktów z tym składnikiem, które się u mnie sprawdziły. W dniu dzisiejszym udało mi się wykończyć kolejny produkt - krem do twarzy i jeszcze na gorąco spieszę do Was z moją opinią. Jeżeli jesteście ciekawe, zapraszam do czytania.
Krem do twarzy dla cery dojrzałej jest kolejnym produktem tej firmy, z którego (od razu mogę zdradzić :)) jestem zadowolona. Po ukończeniu serum, o którym pisałam tu (link) bardzo chętnie sięgnęłam po kolejny produkt. Krem zapakowany jest w zwykły, plastikowy pojemnik, zabezpieczony na górze sreberkiem, dzięki czemu mamy pewność, że produkt nie był wcześniej otwierany. Teraz na stronie producenta widziałam zmienione, szklane opakowanie. Oprócz olejku konopnego zawiera: arganinę, wit. E, niacynę. Dzięki tym składnikom krem ma nawilżać i uelastyczniać skórę, opóźniać jej starzenie, łagodzić podrażnienia i działać przeciwrodnikowo. Cały skład kremu nie zachwyca, ale i nie jest tragiczny. Widziałam wiele droższych kosmetyków z gorszym składem. Produkt bardzo ładnie się wchłania, nie pozostawiając tłustego filmu i już po ok 5 min od aplikacji możemy nakładać podkład. Kolejnym atutem jest to, że nałożone na niego produkty (podkład, korektor, puder) nie ważą się ani nie rolują. Makijaż ładnie się utrzymuje przez cały dzień. Co ważne po wykonaniu demakijażu skóra nie jest przesuszona, zachowuje swoją elastyczność i blask.
Po około miesiącu stosowania zauważyłam różnicę w wyglądzie skóry. Może zmarszczki nie zostały zlikwidowane (ale się również nie powiększyły), za to cera nabrała promiennego wyglądu, blasku i nie wyglądała na przesuszoną. Dodatkowo stała się jędrna i napięta. Zapach, tak jak w przypadku serum jest neutralny. Typowo kremowy, bez dodatku substancji aromatyzujących, co według mnie jest dodatkowym plusem, gdyż kosmetyk może być używany przez osoby uczulone na tego typu składniki.
Opakowanie o pojemności 50 ml kosztuje 29.99 zł. Wg. mnie bardzo dobry stosunek jakości do ceny :)
Produkty z serii India Cosmetics możecie kupić tu: Sklep India Cosmetics
Opakowanie o pojemności 50 ml kosztuje 29.99 zł. Wg. mnie bardzo dobry stosunek jakości do ceny :)
Produkty z serii India Cosmetics możecie kupić tu: Sklep India Cosmetics
Używałyście produktów z tej serii? Jakie są Wasze odczucia, opinie?
środa, 29 marca 2017
Nowa kolekcja lakierów hybrydowych od Kabos Cosmetics
Nadeszła wiosna, a wraz z nią wiele nowości, którymi uraczyli nas producenci lakierów hybrydowych. Jest to mój ulubiony okres w roku, gdyż wszytko budzi się do życia łącznie z naszym manicure :) Wychodzimy z zimowych brązów, śliwek i czerwieni, a sięgamy po ostatnio bardzo modne pastele lub żywsze, odważniejsze kolory. Mimo, iż zawsze przeglądam nowości wielu firm zazwyczaj swoje hybrydy kupuję od lat tylko z jednej - Kabos Cosmetics. Jeżeli jesteście ciekawe moich nowości, zapraszam do dalszej części wpisu.
W tym roku marka Kabos wyszła z dwiema kolekcjami: Creamy i Criminal.Chociaż kolory z serii Criminal jak najbardziej trafiają w mój kolorystyczny gust, tym razem skusiłam się na zakup lakierów stonowanych, cielistych. I tak wykupiłam prawie całą kolekcje Creamy :)
Jako uzupełnienie mojej hybrydowej kolekcji wybór padł na kolory nr. 82, 83, 84, 85.Wszystkie odcienie oprócz nr 84 mają w sobie delikatne drobinki, które ślicznie mienia się w słońcu. W mojej opinii będą dobrze się prezentować zarówno na krótkich jak i na długich pazurkach. Poniżej moje aktualne paznokcie wykonane kolorami 83 i 84.
Dodatkowo nie mogłam się oprzeć paru nowościom i zakupiłam:
- bazę witaminową - wzbogacona o kompleks witamin E i B5 dedykowana do łamliwych paznokci;
- bazę typu "strong" - posiadającą właściwości żelu budującego. Oczywiście nie zbudujemy nim bardzo długich paznokci, ale przy krótkich stylizacjach poradzi sobie świetnie;
- top matowy dzięki któremu każdy błyszczący kolor stanie się matowy. Jeszcze nie miałam okazji go używać. Oczywiście dam znać co o nim sądzę;
- no wipe top coat - top znany już hybrydomaniaczkom z innych firm. Top ten nie pozostawia warstwy dyspersyjnej, co bardzo ułatwia stylizacje pyłkami typu glass efekt, czy efekt chromu.
Mój zbiór wzbogacił się rówież o jeden pyłek - galaxy effect red i jeden kolor z serii lakierów hybrydowych GeLike - kolor Pretty Woman - bardzo ładny, głęboki brąz.
Tak prezentują się całe moje zakupy. Jak Wam się podobają? Co sądzicie o nowej serii lakierów?
Koniecznie dajcie znać na jaki kolor manicure macie ochotę w tym roku :)
W tym roku marka Kabos wyszła z dwiema kolekcjami: Creamy i Criminal.Chociaż kolory z serii Criminal jak najbardziej trafiają w mój kolorystyczny gust, tym razem skusiłam się na zakup lakierów stonowanych, cielistych. I tak wykupiłam prawie całą kolekcje Creamy :)
Jako uzupełnienie mojej hybrydowej kolekcji wybór padł na kolory nr. 82, 83, 84, 85.Wszystkie odcienie oprócz nr 84 mają w sobie delikatne drobinki, które ślicznie mienia się w słońcu. W mojej opinii będą dobrze się prezentować zarówno na krótkich jak i na długich pazurkach. Poniżej moje aktualne paznokcie wykonane kolorami 83 i 84.
Dodatkowo nie mogłam się oprzeć paru nowościom i zakupiłam:
- bazę witaminową - wzbogacona o kompleks witamin E i B5 dedykowana do łamliwych paznokci;
- bazę typu "strong" - posiadającą właściwości żelu budującego. Oczywiście nie zbudujemy nim bardzo długich paznokci, ale przy krótkich stylizacjach poradzi sobie świetnie;
- top matowy dzięki któremu każdy błyszczący kolor stanie się matowy. Jeszcze nie miałam okazji go używać. Oczywiście dam znać co o nim sądzę;
- no wipe top coat - top znany już hybrydomaniaczkom z innych firm. Top ten nie pozostawia warstwy dyspersyjnej, co bardzo ułatwia stylizacje pyłkami typu glass efekt, czy efekt chromu.
Mój zbiór wzbogacił się rówież o jeden pyłek - galaxy effect red i jeden kolor z serii lakierów hybrydowych GeLike - kolor Pretty Woman - bardzo ładny, głęboki brąz.
Tak prezentują się całe moje zakupy. Jak Wam się podobają? Co sądzicie o nowej serii lakierów?
Koniecznie dajcie znać na jaki kolor manicure macie ochotę w tym roku :)
środa, 22 marca 2017
Yves Rocher - Sexy pulp - recenzja
Po
wielkim sukcesie tuszu Lash Sensational Maybelline (link)
przyszła pora na testowanie kolejnego, drogeryjnego i łatwo dostępnego
tuszu, a mianowicie Yves Rocher Sexy Pulp. Tusz otrzymałam jako gratis
przy rejestracji karty stałego klienta. Zachęcona pozytywną opinią innych produktów tej firmy m.in żelu do mycia twarzy nie mogłam się doczekać aż go wypróbuję. Jeżeli chcecie poznać moją opinię - zapraszam do dalszego czytania :)
Tusz zapakowany jest w czarną buteleczkę (o pojemności 9 ml) z różowymi napisami. Opakowanie z nóg nie zwala i nie
zachwyca - dla mnie jest obojętne. Według opinii producenta produkt ma
ekstremalnie pogrubiać rzęsy, a jego trwałość to aż 12 godzin. Głównym
składnikiem aktywnym jest wosk carnauba, dzięki któremu nasze rzęsy będą
uwodzicielsko pogrubione. Dodatkowymi składnikami są: guma z akacji, woda z bławatka, wosk ryżowy. Brzmi fajnie, prawda? to teraz troszkę o moich odczuciach.....
Tusz nakłada się bardzo przyjemnie. Szczoteczka ładnie rozczesuje
rzęsy, nie skleja ich i nie powoduje efektu pajęczych nóżek.
Bardzo
lubię taki rodzaj szczoteczki, chociaż wiem, że ma on swoich
przeciwników i zwolenników. Nie jest to głęboka, soczysta czerń, ale
rzęsy są ładnie podkreślone. Szałowego pogrubienia również nie
zauważyłam. Niestety minusy zaczęły być widoczne po 3h od nałożenia. Tusz odbił się
na górnej powiece (ze względu na moją opadającą powiekę byłam w stanie
mu to wybaczyć), ale jak zaczął się kruszyć i tworzyć efekt pandy pod
oczami, niestety zyskał wielkiego minusa. Oczywiście nie zraziłam się po
jednym razem i uparcie próbowałam przez kolejne dni w różnych
kombinacjach z kremami, podkładami i korektorami pod oczami. Niestety
efekt był ten sam......A przy wilgoci w powietrzu - nawet nie chce
komentować :(
Tusz w cenie regularnej kosztuje 57 zł. Jest to bardzo dużo biorąc pod uwagę fakt, że mało robi, a może niestety zniszczyć nasz makijaż. Nawet bez tych wad uważam, że cena jest mocno zawyżona - za taką kwotę możemy kupić o wiele lepszy tusz Bourjouis lub
wspomnianego parę postów wcześniej Maybelline (w tym przypadku pewnie i 2
opakowania :))
Reasumując: wielki zawód. Nie kupię go ponownie i nie mogę polecić
go również Wam. Chociaż na niektórych blogach ma pozytywne opinie, to i
tak jego cena nie jest adekwatna do jakości i uzyskanego efektu.
Dajcie znać, czy miałyście inne tusze tej firmy i jak się sprawdziły.
Pozdrawiam Was serdecznie i życzę miłego dnia :)
poniedziałek, 27 lutego 2017
Kryolan - Bag Sale 2017 - moje wrażenia + zakupy
Pod koniec stycznia na funpage'u firmy Kryolan Polska
ukazała się informacja, która ucieszyła wszystkie wizażo i kosmetyko-maniaczki.
Mianowicie pierwszy raz w Polsce miało się odbyć wietrzenie magazynów znane za
granicą jaką Bag Sale. Za podaną, stałą kwotę możesz kupić tyle produktów, ile
zmieści się do otrzymanej wcześniej torebki. Jeżeli interesują Was założenia
wyprzedaży oraz co udało mi się złowić - zapraszam do dalszego czytania.
Kryolan Bag Sale jest znane na całym świecie od
jakiegoś czasu. Oglądając filmiki na you tubie z tego wydarzenia vlogerki,
które za kwotę wejściową $30 kupiły produkty za ponad $800 nie mogłam się
doczekać 03.02.2017r - wówczas miała odbyć się taka wyprzedaż w Polsce. Może na
początek trochę zasad, a potem napiszę moje odczucia i zaprezentuje kupione
produkty.
Założenie jest proste: płacimy 300 zł, otrzymujemy od
firmy torebkę i mamy 10 min, żeby napakować do niej tyle rzeczy ile się nam
zmieści. Cudowne, prawda? Ale nie jest tak pięknie jak wygląda, a mianowicie
mamy troszkę ograniczeń. Pierwszym jest torebka o wymiarach: wysokość: 20cm,
szerokość: 12cm, długość: 15cm. Na początku wydawało mi się, że będę mogła
zmieścić więcej niż potrzebuje. niestety nic bardziej mylnego. Po włożeniu 2
palet cieni i błyszczyków okazało się, że pół torebki mam zajęte :( W ferworze
walki o najlepsze produkty, pod presją czasu musimy zadbać dodatkowo o jak
najlepsze ułożenie produktów, tak, aby zmieściło się ich jak najwięcej :)
Na wyprzedaży nie mamy całego asortymentu firmy. Do
wyboru mamy wyselekcjonowane przez firmę produkty do makijażu i
charakteryzacji. Nie dotyczy to nowości i bestsellerów. Oczywiście wcześniej
nie mamy podanej listy dostępnych produktów, a zakupiony przez nas towar nie
podlega reklamacji, czy wymianie.
Wyprzedaż rozpoczynała się o godzinie 10:00 i trwała
do 12:00. Na miejsce przybyłam pół godziny wcześniej, żeby zająć kolejkę.
Niestety wcześniej nikt nie wiedział jak będzie wyglądać cała wyprzedaż pod
kątem praktycznym – ile osób będzie wpuszczone, na jakiej zasadzie będzie
liczone 10 min. Spodziewałam się większych tłumów, ale na całe szczęście byłam 7
w kolejce. O godzinie 10:00 ekspedient zaprosił pierwsze 8 osób do sklepu
(załapałam się na pierwszą turę :)) i po krótce wytłumaczył zasady:
- stojąc przy wejściu możemy obejrzeć co znajduje się
na stołach przeznaczonych na produkty wyprzedażowe (niestety i tak nic nie było
widać :( )
- po dokonaniu wypłaty otrzymujemy torbę wyprzedażową
i nie ma możliwości zwrotu pieniędzy
- na wyprzedaży znajdują się produkty ze starych
kolekcji, które się nie sprzedały, mogą mieć zniszczone pudełka lub mają krótki
termin ważności
- mamy 10 min na dokonanie wyboru produktów. Kosmetyki
nie powinny wystawać poza torebkę (poza paletami, które w oczywisty sposób będą
wystawać, gdyż były większe niż torebka),
- wszyscy po dokonaniu wpłaty i odbiorze torebek
rozpoczynają w tym samym czasie i rozpoczyna się odliczanie 10 min.
Nie zostaje nic innego tylko kupować :) Oczywiście jak
możemy się domyśleć kolory cieni, czy błyszczyków nie są te najbardziej
chodliwe, ale można wygrzebać kilka perełek. Ja w pierwszej kolejności poszłam
do palet, gdyż było ich bardzo mało. Udało mi się złowić 2 bardzo ładne palety
5 cieni, jedną 12 cieni, 2 palety 10 błyszczyków i jedną paletkę mini
błyszczyków. Dobrze jest wiedzieć jakie kolory wchodzą w skład poszczególnych
palet wcześniej, czy znać kolory podkładów, gdyż ja na początku straciłam trochę
czasu na otwieranie opakowań. A wbrew pozorom 10 min mija bardzo szybko, gdyż
musimy skupić się na wyborze produktów zanim nam ktoś go sprzątnie sprzed nosa
oraz sensownym rozmieszczeniu opakowań w pudełku.
A oto co udało mi się złowić :)
1. Paleta 12 szminek do ust - 2 opakowania. Nie zaglądałam do środa - brałam w ciemno, ale nie jestem zawiedziona. Trafiłam na 2 różne palety :) Błyszczyki znajdują się w metalowej palecie, dodatkowo każdy wkład można wyjąć i uzupełnić do innym. Zawierają wit. E i wg. producenta charakteryzują się długą trwałością. Przetestuję i na pewno wrócę z recenzją :)
Cena w sklepie internetowym - 190 zł za sztukę.
2. Mini paleta 18 szminek do ust. Do jej kupna zbierałam się od dłuższego czasu. A tu taka niespodzianka. Od razu jak ją zobaczyłam wylądowała w mojej torbie. Idealna paletka dla osób, które nie przywiązują się do koloru pomadki na istach i często ją zmieniają. Formuła zawiera wit E i wg. producenta charakteryzuje się dobrą trwałością.
Cena 135 zł.
3. Paleta 10 cieni do powiek. O jakości cieni Kryolan ie muszę pisać - każdy kto się z nimi spotkał wie, że sjest ona bardzo wysoka. Paleta zawiera 10 cieni w metalowej paletce. Wkłady są wymienne, aczkolwiek wg. mnie chyba są nie do zużycia :) Wybrałam 2 palety, które okazały się jednakowe, więc jedną sprezentowałam mojej przyjaciółce.
Cena: 195 zł za sztukę
4. Paletka 5 cieni do powiek - cieni nigdy za wiele :) Wzięłam 2 paletki - tym razem udało się trafić na różne :)
Cena: 105 zł za sztukę.
5. Cienie satynowe do powiek i ciała - bardzo fajne, nieosypujące się cienie. Po pierwszych próbach nałożenia palcem mogę stwierdzić, że bardzo dobrze się utrzymują nawet bez bazy, nie rolują się. Tworzą bardzo delikatny, połyskujący efekt. Udało mi się złowić 8 kolorów.
Cena 30 zł za sztukę.
6. Dermacolor - to bardzo napigemntowany kamuflaż, który pokrywa zmiany skórne, plamy, przebarwienia, tatuaże. Przy wkładaniu go do mojej torebki nie wiedziałam co to jest, bardziej myślałam o tym produkcie jako o bazie pod cienie i tak go będę stosować :)
Cena: 52 zł za sztukę.
7. HD Micro foundation (30ml) - to podkład przeznaczony do wykonywania naturalnego makijażu. Bardzo chciałam spróbować tego podkładu i mimo iż, nie jest w 100% dopasowany do mnie kolorystycznie skusiłam się. Niestety jest to jedyny produkt z moich zakupów, po którym widać, że nie jest już pierwszej świeżości, wiec muszę szybciutko go zużyć.
Cena: 145 zł za sztukę.
8. Ultra foundation (15g) - jest to mój pierwszy podkład w kompakcie. Kolor idealnie pasuje do mojej cery i dlatego znalazł się w mojej torebce. Po przeczytaniu opisu na stronie producenta okazało się, że jest to podkład matujący (aczkolwiek zawiera w sobie delikatne rozświetlające drobinki), przeznaczony do wykonywania korekt i do zdjęć fotograficznych. Przy mojej suchej skórze wydaje mi się, że nie będzie to produkt idealny, ale spróbuję.
Cena: 90 zł za sztukę
9. Shining compact (10g) - delikatny bronzer/bronzer rozświetlający. Na pewno przyda się na cieplejsze wiosenne i letnie dni :)
Cena: 110 zł za sztukę.
To wszystko co zmieściło się do mojej torebki. Chyba nie jest źle ;)
Za wstęp zapłaciłam 300 zł, a kupione produkty w cenie katalogowej kosztują 1752 zł
Ostateczne uważam, że wprowadzenie Bag sale do Polski to
bardzo dobry pomysł. Pomijam fakt zakupu dobrych produktów w przystępnej cenie
(po przeliczeniu na jeden produkt), ale jest to przede wszystkim bardzo fajna
zabawa. Myślę, że wszystkie fanki kosmetycznych wyprzedaży wiedzą o czym mówię
:) Jeżeli nie musicie mieć w swojej kosmetyczce samych nowości, lubicie trochę
niepewności to serdecznie polecam. Ja na pewno wybiorę się na następne "wietrzenie magazynów" :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)