środa, 31 maja 2017

Goldwell - profesjonalny szampon do włosów. Czy rzeczywiście taki pro?

Ostatnimi czasy udało mi się przetestować/zużyć trochę szamponów do włosów. Nie wiem dlaczego nie opisywałam ich na bieżąco, ale teraz postaram się to nadrobić :) Zupełnie przypadkowo w moje ręce jakiś czas temu wpadł szampon firmy Goldwell nadający połysk włosom farbowanym. Jeżeli jesteście ciekawe mojej opinii - zapraszam do czytania.

Szampon kupiłam z myślą o mojej mamie, która stale farbuje włosy. Od razu pokusiłam się na profesjonalne opakowanie o pojemności 1200 ml. Przecież szampon fryzjerski nie może być zły? Otóż moja mamę niestety uczulił i dostałam go w spadku.


Szampon ma za zadanie delikatnie oczyszczać skórę głowy, chronić kolor przed blaknięciem dzięki zawartym filtrom UV. Po umyciu włosy maja być promieniste, wygładzone oraz dobrze odżywione i oczyszczone. Z oczyszczeniem skóry głowy i włosów zgadzam się w 100%. Produkty do stylizacji zmywa bardzo dobrze, dodatkowo jest bardzo wydajny i dobrze się pieni. Przy włosach za łopatki stosowałam 2 pompki, po obcięciu - jedną. Po umyciu zawsze czułam, że włosy są świeże i zadbane. Dodatkowo nie przetłuszcza włosów, co dla mnie jest dużym atutem. Minusem jest problem z rozczesaniem, ale odżywka w spray'u zniwelowała ten problem.

Kosmetyk bardzo ładnie pachnie - trochę przypomina gumę balonową. Wydaje mi się, że producent chciał przywołać zapach granatu, którego ekstrakt znajduje się gdzieś w środku składu, ale mi to bardziej przypomina jednak chemiczną gumę. Opakowanie jest tradycyjne - biała butelka z naklejką, która nie zachwyca, ale również nie jest brzydka. Mimo swej prostoty ładnie wygląda na wannie.
Pompka się nie zacina, dobrze dozuje produkt: możemy ją wcisnąć do samego końca jeżeli chcemy więcej kosmetyku lub do połowy przy krótszych włosach.

Jeżeli szukacie szamponu, który dobrze oczyszcza skórę głowy i jednocześnie nie wypłukuje farby z włosów to ten produkt jest dla Was. Można go kupić w 2 pojemnościach: 250 i 1200 ml. Ja za ten większy zapłaciłam w Hebe ok 120 zł. Jednorazowo jest to dość wysoka kwota jak na szampon, jednak w zestawieniu z jego wydajnością zdecydowanie zakup jest opłacalny.

Używałyście produktów marki Goldwell? Jakie są Wasze opinie?

sobota, 20 maja 2017

Pazurki hybrydowe - Cha Cha od Kabos Cosmetics

Słoneczko wreszcie wyjrzało zza chmur, więc czas ożywić nasz manicure. Dziś przychodzę do Was z propozycją fioletowego manicure, który wykonałam w całości produktami firmy Kabos Cosmetics.

Do wykonania stylizacji użyłam:

1. Baza+top z serii Infini
2. Lakier hybrydowy GeLike Cha cha
3. Cleaner



Całość stylizacji wykonujemy tak samo jak manicure hybrydowy:

1. Przygotowanie paznokci (opiłowujemy, spychamy/wycinamy skórki, matowimy płytkę)
2. Odtłuszczamy płytkę paznokcia
3. Nakładamy bazę - w tym konkretnym przypadku z racji tego, iż nakładamy bazę z serii lakiero-żel utwardzamy ją w lampie led/uv 3 min zgodnie z zaleceniami producenta
4. Nakładamy kolor -> utwardzamy w lampie UV - 2 min. Ja mam lampę CCFL i utwardzam 1 min.
5. Całość pokrywamy topem (w tym przypadku baza i top to jeden i ten sam produkt). Utwardzamy 3 min.
6. Przemywamy cleanerem i GOTOWE :) Możemy się cieszyć pięknym manicure przez co najmniej 14 dni :)

Całość stylizacji zajmuje mi ok 45-60 min w zależności ile czasu muszę poświęcić na wstępne przygotowanie paznokci. Oczywiście całość możemy ozdobić wybranym pyłkiem/cyrkoniami/naklejkami, ale ja miałam ochotę tylko na lakier.

Jak Wam się podoba?

środa, 17 maja 2017

Odżywczy olejek New Anna Cosmetics - recenzja

Witajcie,

Lato niestety cały czas nie chce w pełni do nas przyjść, a co się z tym wiąże moja skóra na dłoniach nadal wygląda jak wiór :( może nie jest tak tragicznie jak zimą, ale niestety stale zmagam się z przesuszonymi dłońmi. Będąc na targach Beauty Forum w Warszawie odwiedziłam (jak zwykle) stoisko New Anna Cosmetics. Zaopatrzyłam się nie tylko w nową linię do włosów Retro, ale również w Eliksir do rąk, który miał mi pomóc moim dłoniom. Czy tak się stało? Zapraszam do dalszego czytania.

Wchodząc na stronę producenta znajdziemy skromny opis:
"Naturalne eliksiry do rąk do idealna ochrona, odżywienie i nawilżenie dłoni. Dzięki specjalnie dobranym olejkom i witaminom skóra staje się miękka i gładka."

Może po kolei:
- opakowanie: szklana buteleczka z pipetką pozawala zachować higienę i dozować odpowiednią ilość olejku. Przy tego typu kosmetykach uważam, że jest to dobry pomysł, gdyż przy pompkach dozownik często może nam wycisnąć zbyt dużo produktu, a w tym przypadku używamy tyle ile w danym momencie potrzebujemy


- skład INCI : oliwa z oliwek, olejek z pestek sezamu, olej arganowy, zapach, estrowa forma wit E (nieszkodliwa, występuje w składnikach naturalnych), dalej niestety już substancje chemiczne.
Warto podkreślić, że w olejku znajduje się octan retinylu, który nie powinien być stosowany przez kobiety w ciąży.

- jak go stosuje? W zależności od potrzeb i wolnego czasu :) musimy pamiętać, że jest to olejek, więc nie wchłonie się od razu jak krem do rąk. Gdy mam więcej czasu (ok 40 min olejek potrzebuję na całkowite wchłonięcie się) lub aplikuje bezpośrednio przed snem wyciskam 6-7 kropli i rozsmarowuję na dłoniach mniej więcej 2-3 razy w tygodniu. Oczywiście przy mniej przesuszonych dłoniach ilość produktu można zmniejszyć. Przy 3-4 kroplach olejek całkowicie się wchłonie po ok 10 min.

- moje wrażenia: olejek stosuję od ok miesiąca, aplikując 3-4 razy w tygodniu. Ma bardzo ładny, delikatny zapach, który utrzymuje się całkiem długo na skórze. Niestety w 100% nie daje zadowalających mnie efektów, gdyż dalej się zmagam z przesuszoną skóra. Ale to jest niestety mój indywidualny i ciężki do okiełznania problem. Myślę, że przy skórze normalnej bądź suchej produkt sprawdzi się bardzo dobrze. Oczywiście nie jest to produkt dla osób, które lubią po nałożeniu mieć natychmiast wchłonięty produkt - tutaj potrzebujemy troszkę cierpliwości, ale to normalne przy olejach :)
Wolałabym, aby skład był bardziej naturalny, bez tych substancji na końcu. Aczkolwiek producent nie deklaruje, że jest to 100% olejów w olejku. To tylko taka moja osobista preferencja :)

Olejek kosztuje 11,99 za 30 ml. Myślę, że jest to dobra cena warto go wypróbować. Ja jeszcze będę próbowała go aplikować na stopy wraz ze skarpetkami (żeby nie zatłuścić pościeli). Może znajdę dodatkowe zastosowanie? :) Jak się sprawdzi dam Wam znać.
Co sądzicie o olejkach zamiast kremu do dłoni?

wtorek, 9 maja 2017

Bourjois Twist up the volume - odkrycie, czy niepotrzebne udziwnienie?

Hello,

Dziś przychodzę do Was z recenzją tuszu do rzęs, który w ostatnim czasie udało mi się zużyć i kupiłam już następne opakowanie (tylko inną wersję) na promocji w Rossmannie :) Mam na myśli Bourjois Twist up the volume. Jeżeli chcecie poznać moje zdanie na jej temat zapraszam do lektury :)

Twist up the volume nie jest pierwszym tuszem tej marki,który używałam. Wcześniej na sezon letni kupowałam tusz w kolorze niebieskim, w mniejszym (niż standardowe) opakowaniu. Bardzo sobie go chwaliłam i kupowałam dopóki nie został wycofany. Zachęcona pozytywnymi odczuciami na jednej z promocji sięgnęłam po naszego tytułowego bohatera. Skusiła mnie niestandardowa szczoteczka, a ja lubię nowości i udziwnienia :) Dodam, że jest ona silikonowa, a u mnie tego typu szczoteczki sprawdzają się lepiej niż standardowe. Mechanizm pozwala malować w dwóch pozycjach dla osiągnięcia 2 efektów: wydłużenia i pogrubienia.

Pozycja nr 1: – wydłużenie



 
Pozycja nr 2 – pogrubienie


Jestem posiadaczką krótkich rzęs, więc każdy tusz, który na prawdę wydłuża jest dla mnie zbawieniem. Rzeczywiście mascara równomiernie rozprowadza produkt, a rzęsy stają się widoczne. Nie jest to efekt wow i sztucznych rzęs, lecz delikatne wydłużenie i przyciemnienie. Nie są sklejone, nie mają efektu pajęczych nóżek - dodatkowy plus, gdyż dla mnie tego typu efekt jest nienaturalny i nieładny. Tusz nakładałam w różnych wariantach: pozycja nr 1 i 2, lub dwukrotnie w tej samej wersji. Wielkiego efektu pogrubienia niestety nie zauważyłam (był, ale nie taki jakiego się spodziewałam :)). Za to wydłużenie jakie daje jest w mojej ocenie, przy moich rzęsach i budowie oka wystarczające.
Najlepsze efekty uzyskiwałam przy użyciu najpierw pozycji nr 1 potem 2 jak zaleca producent.

 
Wielką zaleta jest to, iż tusz się nie kruszy, nie tworzy efektu pandy i nie rozmazuje się nawet podczas deszczu (niestety u mnie większość tuszy tak robi). Konsystencja również wg mnie jest dobra - nie za sucha, nie za mokra. Tuszu używałam dzień w dzień (prócz weekendów) przez ok 4,5 m-ca i nic się w jakości nie zmieniło. Cały czas bardzo dobrze się rozprowadzała, nie osypywała.

Mascara bardzo ładnie się zachowuje przy demakijażu. Zmywałam ją płynami micelarnymi, których używałam w tym czasie (Bandi, Tolpa i Garnier). Nie jest konieczne wielokrotne tarcie oczu, zmywa się trochę "na pandę", ale jednym pociągnięciem możemy ten efekt usunąć spod oczu.

Podsumowując: bardzo przyjemny produkt z dobrej cenie (przy promocjach). Cena regularna to ok 50 zł.

Używałyście tego tuszu? co sądzicie? Zapraszam do dyskusji :)

czwartek, 4 maja 2017

Moje rozczarowania ostatnich miesięcy

hej,

Dziś przychodzę trochę ponarzekać. Nie wszystkie produkty, które opisuje są dobre, niektóre są średnie, ale te które zamierzam Wam przedstawić niestety nie spełniły oczekiwań. Nawet nie zauważyłam ich działania..... Dobrze, że na przestrzeni kilku miesięcy to tylko 3 rzeczy :) Oczywiście, to że nie sprawdziły się u mnie to nie znaczy, że Was zawiodą. Ale jeżeli macie podobną skórę/włosy do moich - nie spodziewajcie się cudów.

Pierwszym produktem jest czereśniowa maska do włosów Kallos. Zdecydowałam się na nią po przeczytaniu wielu pozytywnych opinii. Skład maski zachęca - nie jest długi, oczywiście nie jest również w pełni naturalny. Jedynym, roślinnym składnikiem aktywnym jest olej z pestek czereśni. Mi to nie przeszkadza, o ile substancje chemiczne zawarte w kosmetykach nie są groźne dla nas i naszego zdrowia. Maska ma za zadanie nawilżać i odżywiać nasze włosy, które po zastosowaniu staną się puszyste i miękkie.

Maska znajduje się w 1 litrowym opakowaniu wykonanym z plastiku. Przeszkadza mi jednak brak pompki, tym bardziej, że maska jest spora, więc zanim ją zużyjemy wiele razy zanurzymy w niej ręce :) chyba, że ktoś nakłada szpatułką. Zapach przypomina chemiczną wiśnię :) coś podobnego do kiedyś znanych gum do żucia Hubba bubba. Utrzymuje się na włosach ok 30 min. po spłukaniu maski, więc nie jest to większy problem dla osób, którym by przeszkadzał. Konsystencja jest budyniowata - przyjemnie się rozprowadza na włosach, nie ścieka.

I teraz najważniejsza kwestia - działanie. Niestety poza ładnym zapachem przez krótki czas po zmyciu nie zauważyłam większego wpływu na moje włosy. Oczekiwałam chociażby nawilżenia moich końcówek, które ostatnio mimo moich podatnych na przetłuszczenie włosów stały się suche. Plusem jaki mogę na siłę napisać jest brak dodatkowego przetłuszczenia jak to mam miejsce przy niektórych nawilżających maskach. Szkoda, bo za niewielkie pieniądze zapowiadała się całkiem porządna maska. Albo ja trafiłam na złą wersję. Może keratynowa lub z algami byłaby lepsza...? Może kiedyś jeszcze się skusze na inną wersję. Narazie muszę wykończyć tę co mam (a jest to trudne :)) plus parę innych które czekają na recenzje :)

Kolejnym produktem, który bardzo mnie zawiódł jest tusz do rzęs Yves Rocher o którym pisałam tu (link). W skrócie tylko dodam, że się kruszy, pozostawia efekt pandy. Za 57 zł (w cenie regularnej) można kupić lepszy produkt. Nie polecam i na pewno do niego nie wrócę

Ostatnim kosmetykiem jest CC Cream z firmy Max Factor. Jest to pierwszy produkt tej firmy na który się skusiłam przy okazji zeszłorocznych zakupów w Rossmanie na promocji -49%. Od razu napiszę, że bardzo się cieszę, iż nie kupiłam go w cenie regularnej, gdyż byłabym okropnie zła. Jestem jak wiecie posiadaczką skóry suchej, bez skłonności do niedoskonałości. Nie potrzebuje zatem wielkiego krycia - kremy CC się u mnie dobrze sprawdzają. Krem na miła konsystencję, sprawia wrażenie lekkiego. Dobrze się rozprowadza nie kawali i nie ściera. Nakładałam go palcami na krem nawilżający. Dlaczego mi się więc nie podoba?
Pierwszą rzeczą jakiej nie da się przeoczyć to zapach - produkt pachnie brudną, zgniłą ścierka do podłogi. Może to tylko mój egzemplarz, jednak skutecznie odstrasza i nie ma się ochoty na dalsze jego używanie. Postanowiłam dać mu jednak szansę i próbowałam go używać w weekendy, wiedząc, że nie będę spotkać się z ludźmi, bo niestety zapach się utrzymywał przez jakiś czas po nałożeniu. Ale tu kolejna przeszkoda..... Krem bardzo oksyduje na kolor różowy. Moja twarz zrobiła się o co najmniej 2-3 tony ciemniejsza i wyglądała jakbym dopiero co wróciła z długiego plażowania i spaliła sobie twarz. Tego było już za wiele. Zaraz po zrobieniu zdjęcia na potrzeby tego posta krem wylądował w koszu na śmieci.

Tak wyglądają moje rozczarowania ostatnich miesięcy. Jeżeli macie jakieś produkty, które się nie sprawdziły piszcie - może dzięki temu uda się uniknąć kilku zawodów. :)