Okres jesienno-zimowy jest dla skóry moich dłoni bardzo ciężki. Poza nadmierną suchością rąk doskwiera mi także bardzo bolesne pękanie skóry. Ale nie ma co narzekać - jest to dobry pretekst do próbowania nowych kremów i balsamów do rąk :) Na pękające miejsca znalazłam produkty, które się super sprawdzają - pisałam o nich w poprzednim poście (link), a dziś chciałabym Wam przedstawić 2 kremy, których ostatnio używałam. Możecie je stosować przez cały rok, nie są to produkty przeznaczone do pielęgnacji stricte zimowej. Więc jeżeli jesteście zainteresowane zapraszam do dalszego czytania.
Lirene - krem dla zniszczonych dłoni
Krem ten dostałam od mojej koleżanki z pracy. Przyznam się szczerze: nie stosowałam produktów tej firmy od dobrych kilku lat po zawodzie jaki mnie spotkał z kremem do twarzy, więc podeszłam do niego raczej sceptycznie. Krem ma pielęgnować spierzchniętą i zniszczoną skórę dłoni, szybko łagodzić uczucie pieczenia i szorstkości, czyli coś w sam raz dla mnie w okresie zimowym. W składzie na pierwszych miejscach znajdują się: woda, masło shea, stearynian glicerolu (emulgator dzięki któremu łączy się faza wodna z tłustą kosmetyku), gliceryna i olej mineralny. Potem zaczyna się długa lista chemii.... Wszystkie te produkty (oczywiście prócz wody) wskazywałyby, na to, iż krem jest bardzo tłusty. A jednak nic bardziej mylnego. Preparat jest bardziej "wodny", dobrze się wchłania, zostawia na skórze delikatny film, który chroni przed utratą wody z naskórka. Oczywiście po kontakcie z wodą efekt znika i należy się nasmarować ponownie.
Zaletą również jest niewielkie opakowanie (70ml), które z łatwością zmieści się nawet do małej torebki. Na temat tubki nie będę się rozpisywać - wszystko widoczne jest na zdjęciu. Prosta, zwykła tubka :)
Wspomnę jeszcze tylko krótko o zapachu - w kremie nie użyto wiele substancji zapachowych, dlatego zapach może jednym się podobać innym nie. Mi przypomina proste kremy z lat 90, nie odrzuca, ale też nie powala na kolana. Prawie pod koniec składu znajduje się Limonen, który nadaje bardzo lekkiego cytrusowego zapachu i Linalol, który w kosmetykach ma imitować zapach konwalii. Wg mnie konwalii w tym kremie nie czuć, ale UWAGA - linalol może powodować uczulenie.
Reasumując: krem jest wart swojej ceny (ok 8 zł). Spodoba się osobom zmagającym się z szorstkością dłoni, jednak mnie nie powalił na kolana. Ale to jest pewnie efekt ponad przeciętnej suchości. Z czystym sumieniem mogę go polecić i jeżeli nie znajdę niczego lepszego (w 100% eliminującego moje suche obszary) na pewno go kupię ponownie, chociaż żeby był w torebce :)
Balsam do rąk i ciała - Kabos Cosmetics
Trudno mi powiedzieć, które opakowanie tego produktu już używam. Chyba 4 lub 5 :) Balsam ma bardzo lekka konsystencję, szybko się wchłania, nie pozostawia lepkiej warstwy na dłoniach. W opisie producenta możemy przeczytać, że zapewnia optymalne nawilżenie, chroni skórę przed wysuszeniem, nadaje gładkość i elastyczność. W przypadku ciała jak najbardziej się z tym zgadzam, lecz do mojej skóry dłoni w okresie jesienno - zimowym używam tego kremu jako uzupełnienie pielęgnacji, gdyż potrzebuję dodatkowo ją natłuszczać. W lato niczego więcej nie potrzebuję :)
Opakowanie jest z serii moich ulubionych: proste opakowanie + opakowanie z pompką dla zapewnienia odpowiedniego poziomu higieny. Pompka działa bardzo dobrze - nie zacina się, nie blokuje i nie zapycha kremem.
Przyjrzyjmy się składowi: na początku jak zwykle w kosmetykach znajduje się woda. Następnie mamy składniki, które chronią przed odparowywaniem wody z naskórka i służą połączeniu składników zawartych w kremie. Składnikami aktywnymi są: masło shea, ekstrakt z miodu pszczelego, koziego mleka. W skład kremu również wchodzi parafina i gliceryna, ale w konsystencji jest niewyczuwalna.
Produkt dostępny jest w kilku wariantach zapachowych. Moim ulubionym był ten z ogórecznikiem (bardzo świeży zapach) i japońską wiśnią (dla osób lubiących delikatne zapachy), które niestety nie są dostępne już ofercie :( Dlatego tym razem mój wybór padł na zimowy zapach: pomarańcza z chili. Zapach bardzo intensywny, na skórze nie utrzymuje się jednak zbyt długo, co wg. mnie jest jego zaletą, gdyż po paru godzinach miałybyśmy go dość (jak wszystkich intensywnych zapachów w produktach do pielęgnacji). Balsamy maja taki sam skład i działanie, różnią się tylko zapachem także jeżeli byście chciały kiedyś go zakupić nie sugerujcie się tylko tym, który opisuje. Właściwości są takie same - przetestowałam to ;)
Koszt balsamu to 30 zł za buteleczkę 250 ml.
Oba kremy polecam z czystym sumieniem. W zależności od potrzeb sprawdzą się bardzo dobrze. U mnie w torebce gościł krem Lirene, a na biurku w pracy i na szafce nocnej - Kabos.
Dajcie znać, czy używałyście któregoś z tych kremów i co o nich sądzicie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz